Jeśli chcesz...

"Jeśli chcesz możesz przenieść się w świat, którego inni nie znają. Ten świat będzie Tylko twój, Twoja tajemnica. Jeśli chcesz to Cię tam zabiorę.. Tylko powiedz..."

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 9.

Andras Kallay - Running

Zaczął biec. Biegł by już nie zawrócić, a bynajmniej pokonać chęć zawrócenia i powrotu do tej dziewczyny. Zacisnął zęby i biegł. Jego kondycja poprawiła się znacznie, odkąd stał się martwy. Wszystkie ludzkie niedoskonałości ciała zniknęły. Zmęczenie, senność, głód, pragnienie. Od jakiegoś czasu było mu to obce. Biegł.
Przystanął dwa miasta dalej. Skąpany w świetle latarni, oparł się o ścianę jakiejś kamienicy i zsunął się po niej w dół. Chciał jeszcze kiedyś spotkać tą piękną, zakazaną mu szatynkę, która codziennie spędzała czas z jego bratem (o czym pewnie nie wiedziała). Chciał widzieć w niej wroga, tak byłoby mu lepiej. Ale widział w niej uroczą, silną dziewczynę.
Przy niej obudziły się dawno uśpione rządze. Chciał ją znów zobaczyć. Zamknął oczy i westchnął głęboko, raczej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Czasami zwykłe ludzkie czynności takie jak oddychanie czy rozciąganie mięśni sprawiały mu przyjemność. Uspokajały go. Przywracały na kilka sekund coś co kiedyś nazywało się dla niego uczuciem a teraz zwyczajnie było pustką.

Wśliznęłam się do środka gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi. Podłożyłam pod drzwi chustę wiszącą na krześle tak aby nie wydostały się na korytarz żadne smugi światła.
Szarpnęłam szufladę w biurku. Zamknięta.  Myśl... - nakazałam sobie. Gdzie ona mogła schować klucze! Przesunęłam dłońmi po twarzy, ciągnąc w dół skórę z pod policzków i analizowałam każde poszczególne miejsce. I przypomniałam sobie, że weszłam kiedyś do babci a ona stała przy oknie majstrując coś przy framudze a kiedy mnie zobaczyła coś za nią trzasnęło a ona zdenerwowała się, że weszłam bez pukania.
Szybko podeszłam do okna i palcami delikatnie jeździłam po całej długości framudze aż wreszcie znalazłam małe wyszczerbienie. Wsadziłam w załom paznokcia i podważyłam. Drewno wydało cichy trzask i otworzyło się coś w rodzaju małych ale długich na 10 centymetrów drzwiczek. W środku znajdowały się różne klucze. Wzięłam z małego wieszaczka ten, który był najmniejszy i na moje oko pasował do zamka rozmiarowo i kształtem. Włożyłam go do dziurki i przekręciłam. Wyciągnęłam szufladę i położyłam na biurku. Przewracałam kartki aż natrafiłam na naprędce otwarty list. Drżącymi palcami rozłożyłam go i zaczęłam czytać. List był napisany w łacinie. Rozumiałam tylko poszczególne słowa jak np. wojna, szkoła, dyrekcja, śmierć, nieumarli, broń.
Czyli niewiele. Wziąłam ołówek i spisałam szybko list na kartkę, którą schowałam pod koszulką.
Odwiesiłam chustę, zgasiłam światło i szybko wróciłam do pokoju.

-Zastanawiam się co robisz w domu, drogie dziecko. Przecież masz szkołę. - powiedziała babcia siedząc na przeciw mnie w salonie. -W szkole dzieje się coś dziwnego. Nauczyciele unikają tematu. Chociaż ty, babciu bądź ze mną szczera. Wiesz co się dzieje, prawda?- zapytałam choć wiedziałam, że odpowiedzi nie uzyskam. Ku mojemu zdziwieniu babcia westchnęła i zaczęła:
-Krążą domysły, że Nieumarli szykują wojnę. Wojnę strażnikom, nie ludziom. Akademia Hildegardy jest bardzo, bardzo starą szkołą. I równie ważną. W jej archiwach znajdują się wszystkie dane, poziomy, wyniki, sekcje. Tam jest wszystko.
-Ale..  co to ma wspólnego z symulacją umysłów?- wyszeptałam spuszczając wzrok na swoje dłonie. W głębi duszy, nie chciałam uzyskiwać odpowiedzi.
-Tworzą armię. - odpowiedziała starsza kobieta smutnym głosem.

Po dwóch dniach (i telefonie dyrektorki) wróciłam do szkoły. Z natury byłam miła dla ludzi, ale kiedy zobaczyłam przy bramie panią Nite w towarzystwie Trevora Collinsa, przewodniczącego szkoły i Straży uczniowskiej zagotowało się we mnie. Czułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec złości. Przymknęłam oczy i zmierzyłam go wrogim spojrzeniem. Trevor był wysokim blondynem o niebieskich oczach i złośliwym typem, na którego leci prawie cała damska część akademi, żeby to tylko akademii Hildegardy. Jeździ na różne wymiany i wykłady w innych szkołach a na prżerwach opowiada swoim równie idiotycznym kumplom o swoich podbojach. Na mój widok wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i zakładając ręce na klatce piersiowej oparł śię o mur ściany.
Eva Nite rzuciła mi wściekłe spojrzenie i zacisnęła dłonie w pięści. Raz.. dwa...
-Kolejny raz znikasz, ze szkoły! Opuszczasz lekcje, opuszczasz treningi! Wiesz co to oznacza?! Jeszcze jeden taki numer i będziemy musieli wyrzucić cię ze Straży!
...trzy.
Trevor podczas tego wybuchu złości, udawał, że ziewa za plecami dyrektorki. Potem posłał mi przerażająco zimny uśmiech i powiedział:
-Pani dyrektor, może przedstawi jej pani karę?
-Ah, tak. Oczywiście. Hope, przez tydzień będziesz pracować przy altance a, że ńie jest bezpiecznie pod okiem Trevora.
-Pani chyba żartuje. Że niby ON ma MNIE pilnować? Przecież ja nie dożyję kolejnego dnia!- wyrzuciłam ręce za głowę a gdy dyrektorka oznajmiła mi, że niestety nie zmieni mi "dozorcy" zawyłam z wściekłości i ruszyłam w stronę internatu.
Po drodze kopałam kamyki i rzucałam w stronę szkolnego regulaminu niecenzuralne słowa.
-Dokąd tak pędzisz? I czemu w tym stroju? Nie mamy dziś warty. - usłyszałam przy sobie głos Toma. Zatrzymałam się i spojrzałam na swój strój składający się z ciemnych trampek, czarnych, skórzanych spodni, czarnej bokserki i szarej bluzy przewiązanej na biodrach. 
-Nie zapytasz czemu mnie nie było?
-Nie muszę. Ptaszki mi wyćwierkały. - uśmiechnął się.
-A konkretnie ptaszek o imieniu Melissa. - poczułam na swoich ramionach cudze dłonie i przyjaciółka stanęła obok. - Martwił się o ciebie. Na serio. Myślałam, że oszaleje. Więc mu powiedziałam.
-Miło wiedzieć. - spojrzałam na chłopaka z delikatnym uśmiechem a ten zarumienił się i mruknął:
-Eee.. to ja was zostawiam. Mam coś do.. eee.. załatwienia. To no.. cześć.- i odszedł szybkim krokiem w stronę męskiego internatu.
-Słodki. - Lisa przechiła głowę na prawy bok i zmarszczyła nos odprowadzając Toma wzrokiem.
Zaśmiałam się i poszłam dalej. Wbiegłam po schodach i z rozpędem otworzyłam drzwi pokoju a następnie padłam na łóżko i zasnęłam. Książkami będę się martwić później.

"Siedziałam w celi. Słabe światło nagiej żarówki z sufitu rzucało blask na środek pomieszczenia. Osunęłam się po ścianie i wydrapałam obok siebie kolejną kreskę. Po kilku minutach wstałam i mój wzrok zlokalizował pęknięcie na ścianie w kształcie kwadratu. Resztkami sił zaczęłam drapać miejsce. Po kilku minutach wysiłku na moim czole pojawił się pot. Wreszcie tynk odpadł ukazując ciemną dziurę, w któręj coś błysnęło. Sięgnęłam ręką i natrafiłam na coś ostrego. Wyciągnęłam dwie szable i nie zastanawiając się skierowałam je ostrzami w kierunku swojego serca. To był jedyny ratunek dla niego. Musiał być. Zacisnęłam wargi i pchnęłam. Usłyszałam przeraźliwy krzyk. Mój krzyk."

Usiadłam na łóżku wyzbywając się z ust reszty krzyku i wybudzając się całkowicie ze snu. Zapaliłam światło i otworzyłam okno. Wystawiłam twarz do księżyca, pozwalając aby zimny wiatr owiewał mi spoconą skórę. Z pokoju na przeciwko paliło się światło. Przez nie zasłonięte żaluzją okno widziałam jak Tom, w rozpuszczonych dredach rozciąga się tyłem do okna. Najwyraźniej poczuł, że ktoś go obserwuje bo odwrócił się i uśmiechnął. Nawet z daleka widziałam jak jego kolczyk unosi się w górę razem z wargą. Długie dredy opadały mu na umięśnione ramiona i klatę. Pomachał mi i wrócił do podnoszenia ciężarów a ja zamknęłam okno i poszłam spać.

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 8.

Od tajemniczego włamania wiedziałam, że w szkole nie jest już bezpiecznie. To samo powiedziała Clarissa. Odkąd informacja o tym dotarła do szkolnej rady rodzicielskiej wszyscy wpadli w niepokój. Mimo to wszyscy uczniowie pozostali w szkole. Nauczyciele nie chcieli narażać uczniów ze Straży na niebezpieczeństwo i sami patrolowali szkołę a resztę straży pełnili tylko najlepsi, wyszkoleni w walce, zwinni. Chciałam mieć spokój, jednak wezwali mnie do patroli. Toma też. Co za pech...
Siedząc na łóżku myślałam o tym wszystkim, analizowałam każdy najmniejszy szczegół. Opowiadając Silv przez telefon o tym co zaszło.. nie wiedziałam od czego zacząć. Naprawdę dużo się w tym czasie w szkole zmieniło. Coraz więcej lekcji na temat obrony, walki i strategii. I oczywiście łaciny.
Szepczący mieli teraz lekcje przedłużone o dwie godziny. A co najzabawniejsze - każdy pytany o przyczynę tych zmian został zbywany w ciągu minuty. To nie były tylko ćwiczenia.
A wszyscy... milczeli.

Odwróciłam głowę i westchnęłam, a z uchylonych ust wydobył się białawy kłębek pary. Zapięłam zamek ciemno-szarej bluzy pod szyję i naciągnęłam rękawy na nadgarstki. Przesunęłam wzrokiem po cegłówkach szkoły, ciemnych oknach i wysokich kominach a następnie wspięłam się na bramę i przeskoczyłam na drugą stronę.
Po raz kolejny o późnej porze opuściłam mury szkoły. Ciemną drogą ruszyłam biegiem w stronę miasta. Tam wsiadłam w autobus i pojechałam do Correnville. Usiadłam przy oknie, brązowy plecak położyłam na siedzeniu obok. Na głowę naciągnęłam kaptur i podparłam nogę o fotel przede mną. W autobusie było tylko kilka osób. Ja, jakaś kobieta, na oko po dwudziestce z wystraszonym wzrokiem i małym (chyba trzyletnim) dzieckiem na kolanach. Błądziła wzrokiem w okół siebie a chłopczyk pytał czemu jadą. Na to kobieta oparła się czołem o szybę i po jej policzku spłynęła łza. Opuszczenie chłopaka, męża. Typowo ludzkie problemy. Na samym przodzie, za kierowcą siedział mężczyzna wesoło gawędząc z przewoźnikiem. Na samym tyle siedział chłopak, od którego biło zimno. Kaptur miał naciągnięty na czoło tak, że cała twarz ginęła w cieniu.
Odwróciłam się tak aby wyglądało na to, że patrzę w okno na przeciwko mnie a kątem oka obserwowałam chłopaka. Czarna bluza bardzo przypominała mi tamtą noc, kiedy wracałam z nieumarłym do akademii. Do moich nozdrzy dotarł zapach cytrusów i powietrza przed wiosną. Teraz byłam pewna, że to on. Przerzuciłam torbę przez ramię i nie wahając się przeszłam na tył pojazdu. Usiadłam obok bez słowa, aż podniósł głowę. Był bez okularów. Doskonale widziałam jego oczy w głębokim odcieniu brązu. Tęczówki nie były zamglone więc umarł niedawno. Patrząc na niego miałam wrażenie, że jego twarz ma bardziej nieszczęśliwy wyraz niż za pierwszym razem kiedy go spotkałam.
-Myślałem, że już więcej cię nie spotkam. - powiedział kiedy otworzyłam usta by się przywitać. 
-Ale.. - zaczęłam ale przerwał mi po pierwszym słowie.
-Daruj sobie. Wiem kim jesteś. Nie bój się, nie zabijam ludzi. To... dla mnie.. chore. Narazie jak chcesz wiedzieć mam myśli samobójcze a nie zabójcze. Więc.. wszystko jest w porządku. Możesz iść. - powiedział to tak jakby chciał te słowa wypluć. Były nasączone goryczą.
-Ale ja nie chcę iść... - spuściłam oczy na dłonie, które do tej pory trzymałam blisko kolan. Sama się zdziwiłam, że to powiedziałam na głos ale.. tak było. Nie chciałam iść. Coś ciągnęło mnie do jego osoby i nie była to wrodzona chęć mordu.
Westchnął i oparł głowę o szybę za sobą.
-Dlaczego? Albo inaczej.. co chcesz jeszcze o mnie wiedzieć?- zapytał zniecierpliwiony zerkając na mnie z ukosa.
-Nic. Tylko... to jak masz na imię.
-Bill. A ty Hope.
-Skąd to wiesz?
-Po bransoletce. - odparł a ja odruchowo spojrzałam na dłoń.
-Ale przecież jest zakryta!- oburzyłam się. Rzeczywiście, rękaw był nasunięty na dłoń.
-Nie tylko ty obserwujesz ludzi udając, że patrzysz w okno. - prychnął.
Czyli jednak widział. Czy ja naprawdę jestem tak mało dyskretna?
Autobus zaczął zwalniać. Z warkotem silnika zahamował blisko krawężnika na 5 alei Trens Avenue w Kallem. Jakieś 20 kilometrów od Correnville.
Bill wstał. Zanim wyszedł nachylił się nade mną i pogładził dłonią po twarzy. Odwrócił się i zza pleców powiedział:
-Żegnaj. Bo to co robimy jest zakazane.
Mrugnęłam oszołomiona tym co przekazał mi za pomocą kilku słów. Wyszedł z pojazdu i ruszył w drogę, ciemną ulicą poprzeplataną kilkoma lampami aż w końcu zniknął mi z pola widzenia całkowicie.

Po cichu otworzyłam bramę zapasowym kluczem i zamknęłam ją za sobą. Przeszłam do wielkiej willi chodnikiem wyłożonym masą małych, szarych, brukowych kostek nie rozglądając się na boki. Plecak przerzuciłam na jedno ramię i schyliłam się do skrytki pod jedną z belek na werandzie po klucz do domu. Na palcach szłam przez schody, omijając te miejsca, które zawsze przeraźliwie skrzypiały i skręciłam długim korytarzem w lewo, żeby dostać się na kolejne schody na poddasze, które całe było moje.
Na moją prośbę, tata, kiedy jeszcze miał czas i był obecny w domu wyburzył wszystkie ściany na ostatnim piętrze kupionego domu w Ameryce i zrobił mi tam kosmicznej wielkości pokój. Całą jedną ścianę zajmował regał z książkami, na drugiej były dwa okna, między nimi łóżko a przy dwóćh kolejnych stały komody, szafy i lustro. Środek był pusty. A mimo tego kochałam ten pokój, bo to było najwspanialsze co tata mógł zrobić. Później rzadko bywał w domu więc siedziałam na poddaszu i czytałam książki, zapełniając pustkę po nieobecności rodziców.
Babcia, chcąc zachować chociaż część mojego poprzedniego domu zrobiła to samo z moim pokojem. Ciągnął się na całą długość i szerokość ostatniego piętra. Miałam tu własną łazienkę, siłownię, salę treningową, biblioteczkę i sypialnię w jednym.
Wróciłam tu aby dowiedzieć się tego, czego w akademii nie chcą mi powiedzieć. A jedyny sposób by zdobyć informację był ryzykowny. A mianowicie - trzeba zajrzeć do prywatnych dokumentów babci.

Zamknęłam oczy nasłuchując jakiegoś dźwięku. Gdy nic nie usłyszałam przemknęłam korytarzem do gabinetu.
Stanęłam przed drzwiami i głęboko zaczerpnęłam powietrze w płuca. Nacisnęłam klamkę a korytarz zalał się jasnym światłem z pomieszczenia.

Szedł prostą drogą, nieważne gdzie. Przed siebie! Trasa się skończyła, mógł robić co chciał. Nikogo nie zdziwiło, że zniknął i do tej pory go nie ma. Nawet przyjaciele nie wiedzą gdzie teraz jest. Oni sami mieli dość problemów a chcieli pomóc mu rozwiązać jego. Ale tego nie da się naprawić, zapomnieć.
Jechał do odległego miasta, jednak wysiadł wcześniej. Czuł, że ta rozmowa, z tą dziewczyną źle się skończy. Już teraz nie mógł zapomnieć wyrazu jej twarzy kiedy ją pogładził po policzku. Nawet jeśli nic nie poczuł był to przyjemny gest. A teraz zadręczał się jej obrazem. Była zbyt piękna, zbyt niewinna. I powinna być jego wrogiem.