Jeśli chcesz...
poniedziałek, 17 marca 2014
Informacja
o jest pierwszy blog, który piszę z perspektywy tylko jednej osoby i przyznam szczerze - bardziej mi to pasuje. Bill będzie się pojawiał znacznie wcześniej, na razie z ukrycia bo się nie znają. Ale kiedy się poznają obiecuję, że będzie o nim DUŻO więcej. Będzie cały rozdział poświęcony historii Billa ale to dopiero później. Czasu nie marnuję, codziennie wymyślam nowe scenariusze na ich spotkanie. Co dziwne mam już część akcji i zakończenie, najtrudniej jest właśnie teraz. Mogłabym napisać z perspektywy Billa ale wtedy mijałabym się ze zdarzeniami. Mogę opisywać co się u niego dzieje ale z narratora :) Informację umieszczam tu, ponieważ nwm kiedy dodam kolejny rozdział ale chyba prędko.
Więc:
Pozdrawiam i do następnego ♥
wtorek, 11 marca 2014
Rozdział 4.
WAŻNE.
Czasami zastanawiam się dlaczego każde z moich opowiadań jest inne. Jedne po prostu banalne ale dość ciekawe, inne przejrzyste a jeszcze inne jak np. te jest dla mnie czymś więcej. Mam do was ogromną prośbę. Jest pewien pomysł a mianowicie, to, że oprócz opowiadań próbuję pisać książkę i zastanawiam się czy po zakończeniu tej historii wgrać to na Worda, żeby pozamieniać imiona. Rodzice powiedzieli, że jeśli będę chciała to ją wydadzą. No i tu się zaczyna myśl - czy chcielibyście mieć coś takiego na półkach?
***************************
-Tom, przyjeżdża ktoś do ciebie?- zapytała Cassie. Od dłuższego czasu staliśmy przed budynkiem szkoły, oczekując nadejścia nauczycieli. Dziś dzień odwiedzin, jeden z pięciu na rok. Z tej okazji mr. Nite wygłasza mowę z samego rana i cały dzień, jeśli ktoś do nas przyjedzie, możemy spędzić z bliskimi.
-Nie wiem. Pewnie Georg i Gustav. Ewentualnie mama i Gordon. - odparł zaciskając dłonie. Ani słoweem nie wspomniał o bracie. A przecież wydają się tacy zżyci.
Wiatr, który zerwał się jakieś dziesięć minut temu szarpał moim ubraniem. Szczelniej naciągnęłam sweter na ramiona i przytrzymałam go. Nie powinno tak wiać ale w Anglii pogoda żyje własnym życiem. Prognozy na nic się nie przydadzą, skoro pogoda potrafi zmienić się się w ciągu pięciu minut. Musieliby zrobić kanał w radiu albo telewizji, gdzie prognozy będą podawane co kilka minut. Ale kto by chciał ciągle na to uważać?
-Hope, a do ciebie ktoś przyjedzie? - odwróciłam twarz w stronę gothki.
-Babcia i Silvenia. - odparłam spokojnie. Rodzice nigdy nie przyjeżdżali. Już dawno przestałam się tym przejmować. Przyzwyczaiłam się do tego, że nie uczestniczą w moim życiu. Po co robić sobie nadzieję skoro i tak nie przyjadą?
Silvenia przez wiele lat zastępowała mi ich obecność. Jest młodszą siostrą mojej mamy i z reguły powinna być moją ciocią ale jest starsza ode mnie tylko o dwa lata więc jest dla mnie jak starsza siostra. Odkąd pamiętam wychowywana byłam przez nią i babcię. I wiele im za to zawdzięczam.
-Ja się spodziewam Chrisa i Matta..- tu spojrzała znacząco na Melissę.
Krótkie wyjaśnienie - Chris to chłopak Cassie a Matt jest jej bratem, który jawnie flirtuje z Melissą.
-Ej, no co ja ci poradzę, że twój brat nie może się oprzeć temu? - wskazała rękami swoje ciało od stóp po czubek głowy i uśmiechnęła się słodko.
Zaśmiałam się krótko i na podium weszła Clarissa a za nią dyrektorka. Momentalnie zaległa cisza.
-Hope! - wysoka blondynka machała do mnie z odległości kilku metrów. Jej uśmiech rozciągnięty był na conajmniej pół twarzy. Wydymała czerwone wargi stukając o metalową siatkę ogradzającą boisko. Oprócz gier typu "Orientuj się" i "Miej oczy otwarte" musimy w coś grać, czymś się zajmować. Padło na football i koszykówkę. Nieraz rozkładamy siatki i gramy dla zabawy w siatkówkę.
-Gdzie babcia? - zapytałam, kiedy już wypuściła mnie z uścisku.
-Rozmawia z Evą- odparła spokojnie. Eva, czyli nasza dyrektorka bardzo liczy się ze zdaniem naszej babci w różnych kwestiach.
Przecięłyśmy boisko i ruszyłyśmy w stronę fontanny. Silvenia usiadła na grzbiecie wielkiego kamiennego lwa.
-Hej mała, chciałem ci przedstawić moich kumpli. - Tom podszedł do nas z dwoma chłopakami, którzy byli totalnie różni. Jeden miał krótkie włosy i był blondynem. Drugi miał brązowe włosy do ramion. Silvenia spojrzała na nich i rozciągnęła idealne usta w uśmiechu.
-Gustav i Georg. - przedstawił dredziarz. - a to Hope. - dodał z uśmiechem i wskazał na mnie.
-A to moja siostra Silvenia - uśmiechnęłam się i kiwnęłam na blondynkę.
Zaczęliśmy rozmawiać dopóki babcia nie przyszła. Koniecznie chciała zobaczyć jak się urządziłam więc poszłyśmy do mojego pokoju w internacie dziewczyn.
W ciągu pobytu tutaj zdążyłam już poprzestawiać meble. Biurko stało teraz obok okna, łóżko stało pod ścianą a szafka zaraz obok drzwi do łazienki.
Pokój obok mnie był pusty, od kilku lat niezamieszkany. Słyszałam, że dziewczyna się tam powiesiła więc nie chcieli narażać uczniów na to aby czuli się nieswojo mieszkając tam. Na samą myśl o tym wzdrygam się.
To tylko plotka. Mam nadzieję.
Razem z Silvenią i babcią Anną przekraczamy próg pokoju.
Babcia wydaje zduszony jęk natrafiając wzrokiem na wielki biały pentagram na czarnym materiale rozciągniętym na ścianie obok łóżka. Silv zaczęła chichotać a ja tylko wzruszyłam ramionami.
Babcia zrobiła się czerwona na twarzy ale nic nie powiedziała. To nie moja wina, że wierzę w takie rzeczy. Interesuję się tym tak samo jak nasi przodkowie. Oni również używali pentagramów jako znaków odstraszających nieumarłych.
Długo rozmawiałyśmy a potem Silvenia zabrała mnie na miasto. Babcia została w szkole aby pomóc Evie przy dokumentacji szkolnej. Nie chciała nam powiedzieć nic więcej oprócz tego, że coś zniknęło. Wieczór spędziłam na spacerze z blondynką. Kiedy wróciłam do pokoju momentalnie zapadłam w sen.
Wstałam z wrażeniem, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się ale nie zobaczyłam niczego podejrzanego. Nie czekając aż przeczucie wróci, ubrałam się w obcisły strój i związałam w wysoki kucyk.
Zawsze dzień po Odwiedzinach mamy coś w rodzaju testów. Czasami jest to symulacja, wytrzymałość, szybkość myślenia albo spryt. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Pchnęłam drzwi Korytarza Sprawiedliwych i wmieszałam się w tłum drugoklasistów.
Po kolei wywoływali imiona. Widziałam tylko jak ludzie znikają za drzwiami. Oparłam się plecami o zimną ścianę. Teraz Tom. Odliczałam sekundy. Raz, dwa, trzy, cztery.... Zawsze bałam się tych testów. Moja drobna budowa zazwyczaj nie działała przekonująco na oceniających. Z tego wszystkiego najgorsze są symulacje. Zostajemy zamykani w szklanym pokoju i wstrzykują nam substancje wywołujące halucynacje. Jesteśmy wtedy w swokch koszmarach, stawiamy czoło temu co napawa nas przerażeniem.
Mam dziesięć lęków, stosunkowo mało. Mniej niż połowa przeciętnych strażników. Żeby zmierzyć się z nieumarłymi musimy zwalczać lęk i pokonywać swoje bariery.
-Hope Milings. - woła kobieta o szarych włosach i macha na mnie ręką.
Przełykam ślinę i wchodzę do pomieszczenia. W tej szkole dzieje się więcej niż ktokolwiek by przypuszczał.
Wmurowało mnie kiedy na środku sali zobaczyłam metalowy fotel. Przegryzając wargę podeszłam do niego. Kiedy doktor Hollen kiwnął ręką, żebym usiadła - zawahałam się.
-Co to jest?- zapytałam ostrożnie opierając plecy na metalu.
-Maszyna, która pozwoli mi zbadać jaką masz duszę. - odpowiedział przypinając mi elektrody do całego ciała.
-Po co badać duszę? To śmieszne! - prychnęłam ale pozwoliłam, żeby podpiął mnie do monitora.
-To nie jest bez sensu. Coś się ostatnio stało i musimy to zbadać. - powiedział zanim ugryzł się w język.
Przebiegł po mnie spłoszonym wzrokiem i powiedział abym oczyściła umysł. Oddychałam spokojnie, z zamkniętymi oczami aż usłyszałam stłumiony okrzyk doktora.
-Coś się stało?- zapytałam. Bałam się, że z wynikami jest coś nie tak.
-Jezu... Hope. Nikt nie może tego zobaczyć! Słyszysz? Nikt!
-Ale czego zobaczyć proszę Pana? O co chodzi?
-Jesteś.. masz... pozorność. Jesteś Pozorną!
-Co Pan bredzi? - zdenerwowałam się. Westchnęłam i odpięłam elektrody. - Niech mi to Pan pokaże.
Odsunął się od komputera. Było tam napisane, czarno na białym, że mam duszę Pozornej. Ale co to znaczy?
-Nikomu nie mów o wynikach, wpiszę inne. Proszę a nawet błagam. Zatrzymaj to dla siebie!
Obiecałam mu to i wyszłam z pomieszczenia. Muszę się dowiedzieć kim jest strażnik z duszą Pozornego. "Coś się ostatnio stało". Te słowa dzwoniły mi w uszach, kiedy opuszczałam salę.
Przerzuciłam nogi przez zwaloną kłodę i zaśmiałam się pokazując do tyłu, żeby byli odrobinę ciszej.
Kiedy testy się skończyły był już wieczór. Jak co roku kilku strażników z drugiej i trzeciej klasy zabierało kilkunastu nowicjuszy z niższych bądź równoległych klas na próbę odwagi. Po północy wymknęliśmy się z terenu szkoły i biegliśmy pięć kilometrów przez las. Następnie kolejne trzy przebiegliśmy drogą do opuszczonych magazynów.
Włączyłam awaryjne zasilanie i grupami wjechaliśmy windami na ostatnie, dwunaste piętro. Z uśmiechem i nieskrywanym zadowoleniem patrzyłam jak nowi panukują. Jeszcze rok temu sama stałam tu pierwszy raz.
-No to może pierwsza ty, Hope? - zapytał Kevin kucając nad grawędzią dachu. Powoli zaczął zapinać uprząrz i wciągać liny.
-Ooo. Chętnie. - uśmiechnęłam się szeroko i pozwoliłam aby Josh zapiął wokół mnie pasy, które podał mu Kevin.
-No to jazda mała, pokaż im co to znaczy odwaga. - klepnął mnie w plecy.
Cofnęłam się kilka kroków i z rozbiegu skoczyłam z dachu głową w dół. Rozłożyłam ręce i zgięłam nogi w kolanach. Powietrze drażniło odkrytą skórę. Czułam jak moje ciało staje się lżejsze. Wydałam z siebie okrzyk radości i uniosłam głowę.
Zapomniałam o wynikach testu, o rodzicach, o babci. Zostałam tylko ja i grawitacja. Zatrzymałam się metr nad ziemią. Odpięłam pasy drżącymi z podekscytowania palcami i skoczyłam w dół, lądując w kuckach.
Usłyszałam ponad sobą okrzyk. Nie była pewna czy radości czy strachu ale zaśmiała się pod nosem.
Chwile później obok mnie wylądował Tom, chwiejąc się na nogach. Przytuliłam go i pogratulowałam. Mój pierwszy skok wyglądał gorzej.
Tyle, że mnie złapał Josh. A teraz skakaliśmy pierwsi.
Nie przyjechał bo nie mógł. Nie miał tam wstępu. Na tym terenie z każdej strony otaczało go niebezpieczeństwo. Więc dlaczego tu przychodził?
Odpowiedź jest prosta. Bo brakowało mu brata. Zwyczajnie mu go brakowało. Jest jedna rzecz gorsza od bycia martwym. A jest nią bycie martwym i samotnym. Czuł się jak szmaciana lalka, wypruta z wszelkich uczuć. Jakby już nic nie mogło zmienić tego co czuje. Oczy zaczęły go piec ale wiedział, że martwi nie płaczą.
Zacisnął dłonie wbijając paznokcie głęboko w skórę. Krew spływała z drobnych nacięć ale on ich nie czuł. Wolnym krokiem skierował się w stronę miasta, z daleka od lasu. Był szybki. W godzinę potrafił przebiec od pięćdziesięciu do stu kilometrów. Zatrzymał się w pół kroku i zawył z wściekłości. Był żałosny. Wiedział to. Był żałosny i nic nie może tego zmienić. Nic i nikt. Bo to siedzi w nim. W tym co zostało z jego poharatanego serca. Był silny póki w niego wierzyli. Wiary zabrakło. Teraz jest żałosny.
niedziela, 9 marca 2014
Rozdział 3.
Kucnęłam obok łóżka Lisy (inny skrót od Melissa) i wsunęłam rękę pod łóżko. Wymacałam palcami ruchomą płytkę i nacisnęłam na nią całą dłonią. Usłyszałyśmy ciche kliknięcie i odgłos odsuwanych kamiennych drzwi. W zeszłym roku przez przypadek odkryłyśmy to przejście ( które teraz, tak na marginesie było naszą składnią alkoholu), kiedy Melissie zleciał ulubiony kolczyk.
Cassie wsunęła się do środka jako, że była najdrobniejsza i wróciła po chwili, trzymając w rękach szampana i dwie butelki wina. Śmiejąc się, przeszłyśmy do mojego pokoju i podtrzymując się gargulców - na dach.
Oparłyśmy się o murowany komin i otworzyłyśmy butelki o gwoździa, którego przybiłyśmy między cegły. Wziąłam łyk swojego piwa i po chwili poczułam w gardle charakterystyczny smak.
-No. To teraz opowiadaj. - zarządziła Cass patrząc na mnie.
Nie zrozumiałam o co chodzi a ona widząc moją minę dodała :
-Twoim partnerem jest chłopak, za którego towarzystwo dziewczyny są gotowe wydrapać ci oczy.
-Dlaczego? - zdziwiłam się. Wprawdzie widziałam jak rozdaje autografy ale nie myślałam, że jest tak.. hmm... porządany. To chyba odpowiednie słowo.
-Bo jest, uwaga... - zrobiła dramatyczną pauzę. -...gitarzystą Tokio Hotel! - dokończyła i podniosła butelkę do ust.
W sumie..? Miło. Tylko dlaczego postanowił się tu uczyć? Po co mu to? Przecież nie będzie łapać nieumarłych! Jemu tak naprawdę nie przydałoby się w karierze rozpoznawanie martwych i grzebanie ich w ziemi.
-Dość o facetach! Jesteśmy tu, żeby się napić. - zaśmiałam się, kiedy Melissa to powiedziała.
-Za udany semestr! - zawołałam i uniosłam butelkę ku górze.
-Za udany semestr! - zawtórowały mi.
Minęły dwie godziny odkąd weszłyśmy na dach. I chociaż to w sumie nie tak długo - już miałyśmy bombę.
Cassie skomentowała wypowiedź Lisy a ja ryknęłam śmiechem. Nagle usłyszałyśmy, że ktoś nas woła.
-Hope! Do cholery! Kaulitz cię szuka! Za dziesięć minut zaczynacie wartę! - darł się z dołu Peter.
-Dzisiaj środa? - zwróciłam się do dziewczyn a one przytaknęły. - Ou.
Uważając aby się nie potknąć, schodziłam po gargulcach, co było trudne kiedy jest się wstawionym. Wśliznęłam się przez okno do pokoju i zbiegłam po schodach. W budynku głównym czekał na mnie Tom, już ubrany w strój Straży.
Szłam zataczając się i podśmiewując pod nosem. Rzadko piłam ale no cóż, jak już piłam to miałam później fazy.
Tom zbliżył się do mnie i zmarszczył nos.
-Piłaś?
-Siedziałam na dachu. - odpowiedziałam wymijająco, nakręcając kosmyk włosów na palec.
-Oj, Hope, Hope. - pokręcił głową. - Dasz radę te dwie godziny?
-Jestem wstawiona a zeszłam z dachu po gargulcach. - po krótkim namyśle dodałam. - Ale musisz mi pomóc ubrać to cholerstwo. - wskazałam na jego ubranie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Jeśli tego sobie życzysz...
Zeszłam po schodach, podtrzymując się ramienia Toma.
Kiedy weszliśmy do szatni, usiadłam na ławce opierając głowę na rękach. Tom chodził wzdłóż haczyków z wypisanymi imionami i nazwiskami, szukając mojego stroju. Po minucie wrócił z ubraniami przerzuconymi przez ramię.
-Przykro mi ale ja cię sam nie rozbiorę i nie ubiorę z powrotem. - podparł ręce na biodrach.
Nic nie mówiąc, wstałam i ściągnęłam koszulkę, rzucając ją na ławkę. Byłam na te pijana, że nie zwracałam uwagi na to, że Tom jest facetem a ja na ogół się przy nich nie rozbieram. Jakoś bez większego przyglądania się mojemu ciału, pomógł mi założyć bluzkę i ściągnąć jeansy.
Spodnie ubrałam sama a chłopak założył mi wysokie trampki z grubą podeszwą.
-Gotowa?
-A mam wybór? - jęknęłam i zaczęliśmy patrol. Idąc podpierałam się na łopacie, Tom swoją przerzucił przez plecy.
Szliśmy w ciszy, uważnie obserwując miejsca gdzie świeciliśmy latarkami. Czułam wyraźnie stężone powietrze ale równie dobrze mogły być to opary z alkoholu więc nie zwracałam na nie uwagi. Promienie latarki padały na odległe skrawki trawników, krzaki, drzewa i ściany budynków upewniając mnie, że tsm nic nie ma czyli najpewniej moje przeczucie były za sprawą alkoholu.
Nagle zobaczyłam jakiś ruch pod fontanną. Szturchnęłam go i na migi pokazałam mu, żeby szedł za mną.
Gdy byliśmy dość blisko, Tom włączył ponownie latarkę, świecąc w prosto w twarze całująchch się pierwszaków. Spojrzeli na nas przestraszeni. Tom uśmiechnął się a kolczyk w jego wardze błysnął w mroku.
-Zostawmy ich. - powiedział i wziął mnie za łokieć. Kiedy byliśmy trochę dalej, parsknął śmiechem i pokręcił głową - często młodzi się tu spotykają po zmroku?
-Większość. Ale są ciekawsze sytuacje. Kilka razy w roku, conajmniej połowa szkoły idzie nad jezioro pływać nago albo do lasu na ognisko. Mamy tam swoją polanę. - uśmiechnęłam się na wspomnienie ostatniego ogniska. Odbyło się ono w zimie i graliśmy w wyzwania. Musiałam w bieliźnie wskoczyć do jeziora z pomostu. A kto był taki genialny i dał mi to zadanie? Carolyn. Jedna z tych dziewczyn, które zazdroszczą mi wysokich wyników i tych, które uważają się za lepsze bo są z bardzo zamożnych i wpływowych rodzin. No ok, też byłam rodowitą strażniczką i na wstępie przyjęli mnie do Straży ale nie zadzieram nosa!
-Najbliższy taki dzień będzie dokładnie za miesiąc. Na koniec semestrów szkoła użądza nam bale na sali gimnastycznej. - Chłopak słuchał uważnie i kiwał głową. Dzięki temu, że chodziłam po świeżym powietrzu wytrzeźwiałam. No, chociaż po części bo dalej się chwiałam i nie mogłam złapać koordynacji w terenie.
-W sumie cieszę się, że mogłem tu przyjechać. Trasa jest wykańczająca a szkoła... Szkoła jest powrotem do normalności. Chociaż częściowej. - Wzruszył ramionami i spojrzał w niebo.
-A tak właściwie to dlaczego tu jesteś? Nie obraź się ale ta wiedza, jak się opanować i ogólnie zachowywać przy nieumarłym nie jest ci potrzebna, kiedy jeździsz z zespołem po świecie.
Jego twarz natychmiast stężała. W ciemności zauważyłam jak drga zaciskana przez niego szczęka.
Nie odpowiedział na moje pytanie tylko zapytał:
-Która godzina?
Westchnęłam i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Nasza warta trwała od 2 w nocy do 4 nad ranem.
-Za piętnaście minut kończymy zmianę. Wracajmy już. - Byliśmy na linii lasu a musieliśmy wrócić do budynku głównego.
-Wszystko dobrze? Nie wyglądasz najlepiej.- powiedziała Cassie zaniepokojonym tonem. Ona nigdy nie miewała bólu głowy czy kaca. W sumie dziwiłam jej się, przecież zawsze piła prawie tyle ile Melissa, a Mel piła dużo. Następnego dnia zwykle i ja i Lisa wyglądałyśmy jak żywe trupy.
-Taaa... - ziewnęłam rozciągając ręce ku górze.
Tom dosiadł się do nas ze swoją tacą.
-Nieraz zarywałem noce. Czy to w studiu, czy tourbusie, albo z dzislewczyną ale to mniej ważne. W każdym bądź razie nieraz te noce zarywałem ale nie mogę się przyzwyczaić do tych wart. - powiedział a następnie ziewnął i podniósł do uzt kanapkę.
-Przyzwyczaisz się - odpowiedział David i zajął się swoimi płatkami. Zobaczyłam, że nie tylko ja nie byłam głodna. Melissa również nic nie tknęła. Wskazałam głową na drzwi i zapytałam czy idzie. Przewiesiła plecak przez ramię i obeszła stolik.
Patrzyłam jak Clarissa równym krokiem chodzi w te i z powrotem po sali tłumacząc zasady gry, w którą mieliśmy zagrać. Polegała ona na szukaniu martwych zwierząt umieszczonych na terenie szkoły. To nie było zbyt interesujące ale po niecałej godzinie oddałam jej kartkę z zaznaczonymi nazwami i miejscami, gdzie schowane były nieżywe stworzenia.
Stanął w cieniu drzew i obserwował. Obserwował brata z jakąś dziewczyną. Dokładnie widział, że robią zwiady. Nie czuli go, nie widzieli. Nie byli zbyt spostrzegawczy a stał tu cały czas. Prychnął. Jego brat był tu przez niego. Gdyby wtedy nie uparł się i nie pojechał sam w to cholerne miejsce, nie byłoby go tu. Jego serce by biło regularnym rytmem, miałby dusze i czułby to, że ostre krawędzie kory ranią mu dłoń. Ale tego nie czuł. Nic już nie czuł. Odkąd się utopił, nie czuł nic. Natomiast wiedział, że ludzie nie mogą wiedzieć. Nie mogą bo... bo co? Nie zrozumieli by. Kazaliby go zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Tyle, że on tego nie wymyślił. Naprawdę umarł i naprawdę żył. Ale teraz był martwy. Mimo iż był żywy, chodził, śpiewał.. Jego dusza była martwa. Opuściły go resztki nadzieji. Nic już nie mogło być dobrze. Był nieśmiertelny, tego się nie da wiecznie ukryć. Będzie patrzył jak jego rodzina i przyjaciele starzeją się i umierają. A on będzie żył, zostanie sam. Wolałby znowu umrzeć niż skazywać się na życie bez nich. Zacisnął szczękę i przymknął oczy. Mocno zacisnął pięści i wycofał się w głąb lasu a następnie odszedł, zostawiając za sobą kruchy ślad zimnego wiatru ale zabierając pustkę, którą tak bardzo chciał porzucić.
wtorek, 4 marca 2014
Rozdział 2.
"-Mel! Melissa! Wracaj tu do cholery! - syczałam zduszonym szeptem idąc pochylona w cieniu drzew. Obie na boso, obie w koszulach. Biegłyśmy, kryjąc się za drzewami w stronę altanki. W rękach dzierżyłyśmy łopaty z ostrymi trzonami i dopiero co zaostrzonymi szuflami. Melissa w pewnym momencie zatrzymała się i kucnęła pod wielkim dębem. Ja, chowając się za gałęziami podciągnęłam się z zwinnością kota na pierwszy gruby konar i zakryłam się liśćmi.
Potarłam ramiona. Przerażające, mrożące krew w żyłach zimno przenikało mnie na wskroś. Serce biło mi w klatce piersiowej jak oszalałe, obijając się o żebra.
Dwie postaci w czerwonych pelerynach stały w drewnianej altance niemo wypowiadając słowa. Spojrzałam na Melissę. Nasze spojrzenia spotkały się i zaczęła cicho odliczać do trzech. Gdy już miałyśmy się poderwać, postacie odwróciły się w naszą stronę zdejmując kaptury z głów. Zawiał wiatr rozwiewając liście i ukazując mnie schowaną między gałązkami. Przełknęłam głośno ślinę kiedy mężczyzna o bladej skórze wskazał na mnie kościstym palcem. Zrobiłam salto w tył i wylądowałam w kuckach na ziemi, zadrapując boleśnie dłonie na suchych gałązkach i kamyczkach. Zerwałam się do biegu, Mellisa też. Biegłyśmy żwirowaną ścieżką bez opamiętania, kalecząc bose stopy. Czułyśmy na karku pościg. Dobiegłam do drzwi i szarpnęłam je. Zamknięte. "
Usiadłam na łóżku łapiąc gwałtownie powietrze. Co to było? Nigdy nie zdarzały mi się koszmary. Ten sen był tak realistyczny, że nadal czułam suchą korę pod palcami i kamienie wbijające się w stopy. Przysunęłam się do ściany, zakryłam kolana kołdrą i objęłam ramiona rękami. Zadrżałam, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wstałam i otorzyłam je, wpuszczając do środka Melissę.
-Wszystko w porządku? Krzyczałaś. - powiedziała obejmując mnie ramieniem i siadając na łóżku.
-Jest ok.. ale.. śniło mi się coś. - i opowiedziałam jej o tym.
-Fakt, moja ciekawość napewno nas kiedyś zgubi ale wytłumacz mi dlaczego byłyśmy w koszulach?
-Skąd mam to niby wiedzieć? - burknęłam.
-Za godzinę mamy pierwsze śniadanie szkolne a potem na lekcje. - zmieniła temat. - idziemy teraz czy później?
Dopiero teraz zauważyłam, że przyjaciółka jest ubrana. Konkretniej, że ma na sobie mundurek składający się ze spódnicy przed kolano w kolorze granatowym, białej koszuli włożonej w spódnicę i krawatu z logo szkoły.
Nic nie mówiąc wyskoczyłam z łóżka i poszłam do łazienki się ubrać i uczesać.
Zeszłyśmy po schodach na dół i do budynku głównego. Gdy weszłyśmy do stołówki przy stolikach siedziały pojedyncze osoby jedząc kanapki i płatki z mlekiem. Ja poszłam do stolika a Mel raźnym krokiem skierowała się w stronę lady.
-Dzień dobry, Gretel! - zawołała blondynka do kucharki i wzięła od niej tacę z jedzeniem dla dwóch osób. Położyła ją na blacie stołu i usiadła naprzeciwko mnie.
-Dzisiaj w szkole pojawi się ten nowy - zaświergotała.
-Ty jeszcze nie odpuściłaś? - powiedziałam ze zrezygnowaniem w głosie. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zanurzyła łyżkę w płatkach kukurydzianych. Podniosłam kanapkę na wysokość oczy i oglądałam przez chwilę wystającą spod kromki sałatę.
Po dziesięciu minutach zdjęłyśmy torby z oparć krzeseł, wyszłyśmy z jadalni i poszłyśmy do skrzydła szkolnego. Nie mam pojęcia o co chodzi Melissie, co może być tak fascynującego w jednym nowym uczniu? Co roku przychodzi przynajmniej 40 nowych uczniów!
Stanęłam na szczycie schodów ze słuchawkani w uszach, Melissa poszła do toalety. Nagle ktoś wpadł na mnie z rozpędem. Potknęłam się o własne nogi i sturlałam się po schodach obijając dosłownie wszystkie kości. Wylądowałam na półpiętrze schodów, w czyichś ramionach. Serce waliło mi jakbym przebiegła 5 kilometrów, szeroko otwartymi oczami patrzyłam w sufit i kurczowo trzymałam się szerokiej bluzy osoby, która mnie złapała.
-Wszystko w porządku? - usłyszałam głęboki, męski głos. Dziwne uczucie, to pytanie padło dzisiaj w moim kierunku już drugi raz. - możesz stać?
-Tak, jasne..- powiedziałam i zachwiałam się kiedy mnie puścił.
-Oj, widzę, że jednak nie. Czekaj, pomogę. - uśmiechnął się a kolczyk w jego wardze uniósł się razem z kącikiem ust. Zauważyłam, że miał na głowie kaptur, jego ciuchy były o kilka rozmiarów za duże, na ramieniu leżało kilka dredów a na twarzy miał duże, ciemne okulary.
-Wiesz...jeszcze się nie orientuję, gdzie jest pielęgniarka? - zapytał po chwili.
-Na końcu korytarza w lewo. - syknęłam kiedy stanęłam na obolałej nodze. Chłopak zauważył to i mimo moich zapewnień, że sobie poradzę, wziął mnie na ręce.
Kiedy wyszliśmy z gabinetu, chłopak zaprowadził mnie do internatu. Pielęgniarka dała mi na dzisiaj zwolnienie ze szkoły i usztywniła mi nogę bandażem.
-Nie podziękowałam ci jeszcze... - zaczęłam.
-...za uratowanie życia. Tak wiem, nie ma za co. Lubię ratować piękne kobiety. - zaśmiał się ukazując zęby.
-Tak właściwie to jak masz na imię? Wiesz, nie widziałam cię tu wcześniej. - zmarszczyłam brwi. Skądś go znałam tylko skąd....?
-To ty nie wiesz? - zdziwił się ale szybko odzyskał rezerwę. - Nie miałem wcześniej warunków, żeby tu przyjechać. Teraz mamy przerwę w tra...- urwał nagle, przegryzając wargę. - Nie ważne, ja muszę iść, narazie! - odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę internatu męskiego.
Chciałam coś za nim zawołać ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i po prostu wróciłam do pokoju.
-No nareszcie! Gdzieś ty była cały dzień?! - zaatakowała mnie na dzień dobry Cassie. Zgłodniałam więc utykając poszłam na obiad.
Usiadłam na krześle i zaczęłam opowiadać o moim wypadku nie wspominając o tym, że mój wybawca wspomniał coś o jakiejś przerwie..
-Bardzo cię boli noga? - zapytał Peter odkładając widelec.
-Nie, nie tak bardzo. - jak najbardziej wyciągnęłam szyję w górę, szukając tajemniczego chłopaka. Nadal nie znałam jego imienia. Zastanawiałam się też nad tym jak ja niby mam iść dzisiaj na trening.
-Wyglądasz jak żyrafa- powiedziała Melissa wgryzając zęby w kurczaka.
Prychnęłam z oburzeniem. - a teraz jak lama - uśmiechnęła się szeroko i uchyliła przed lecącym w jej stronę bananem.
Cass i chłopaki zaczęli się śmiać, chwilę później śmialiśmy się już wszyscy.
Następnego dnia, 0:00
Po cichu wyszłam na korytarz, noga mnie już tak bardzo nie bolała więc chyba spokojnie mogłam wrócić na treningi.
Przeszłam przez bramę budynku głównego i otworzyłam drzwi boczne. Ostrożnie schodziłam w dół po poszczerbionych, kamiennych schodach świecąc na nie latarką. Gdy byłam już blisko sali z damskiej szatni usłyszałam śmiech i podniecone rozmowy.
-Ponoć nowy ma być w Straży! - piszczała Anabeth. Melissa jej coś odpowiedziała i dźwięczny śmiech rudowłosej rozniósł się po pomieszczeniu. Ignorując je, zdjęłam z wieszaka strój składający się z czarnych bojówek, wysokich czarnych butów do biegania, czarnych rękawiczek bez palców i podkoszulki moro.
Włosy związałam w wysoki kucyk i wyszłam z szatni. Pchnęłam stalowe drzwi i weszłam na wyłożoną materacami drewnianą podłogę. W środku było już pięć osób. Ze zdziwnieniem rozpoznałam w nich tajemniczego chłopaka. Opierał się niedbale o ścianę i wiązał dredy. Czarny podkoszulek opinał mu brzuch i dobrze wyrzeźbione mięśnie.
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się.
-Hej. Musisz być bardzo zdolny skoro już cię przyjęli do Straży. - powiedziałam na wstępie.
-Hej. - zaśmiał się. - Tak właściwie to rzeczywiście ci się nie przedstawiłem. Jestem Tom.
-Hope.
-Nadzieja.. ślicznie. - zaśmiałam się z tej uwagi i kątem oka zauważyłam, że oniemiałe dziewczyny zatrzymują się w pół kroku i przyglądają się nam.
Kilka osób podeszło do Toma z prośbą o autograf a ja najwidoczniej miałam minę w stylu "WTF?!", bo chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
Pokiwałam głową. Później go o to zapytam. I w tym momencie na podjum stanęła Clarissa ogłaszając pary strażnicze.
-David Perverson i Cassie Sov, Tom Kaulitz..- w tym momencie kilka dziewczyn zacisnęły kciuki i wstrzymały powietrze. - ... i Hope Milings.
-No to, witaj partnerze - wyszeptał mi na ucho a ja zaśmiałam się.
-Mam nadzieję, że szybko biegasz. - powiedziałam. Clarissa ogłosiła jeszcze kto w jakie dni patroluje teren i pokazała ćwiczenia rozgrzewkowe.
Tom zaczął przyciągać kolana do klatki piersiowej a ja robiąc to samo czułam na sobie masę spojrzeń.
************************
Przepraszam :( spiepszyłam ten rozdział, wiem o tym. Jeśli znajdziecie jakieś błędy to nie zwracajcie uwagi xD
poniedziałek, 3 marca 2014
Rozdział 1.
Reve tte: wejdź tam na pasek z boku i kilknij w "Nieumarli" i będziesz wiedzieć kto jest kim, znajduje się tam takie streszczenie :)
Ashley Evans: Cieszę się, że mimo wszystko postanowiłaś tu zaglądać :) Odcinków będzie znacznie więcej niż na poprzednich blogach bo ja sama najbardziej odnajduję się w pisaniu fantasy ;) Mam nadzieję, że jednak zostaniesz do końca ;*
Evie P: cieszę się że ci się podoba :) każdy czytelnik jest na wage złota :*
**************************
Hope:
Razem z przyjaciółmi uzgodniliśmy, że wszyscy wrócimy do Akademii tydzień przed końcem wakacji. W obrębie szkoły było dużo ciekawych miejsc gdzie mogliśmy uciec przed zasadami. Co dziwne, nawet na wakacjach musieliśmy przestrzegać szkolnych reguł. Jedynym wyjątkiem były reguły szkolne takie jak nie spóźnianie się na lekcje i mundurek.
Postawiłam swoje walizki na podłodze wyłożonej niebiesko-białymi płytkami i rozglądnęłam się po holu. Wysoki biały sufit ze zdobieniami podobnymi do tych, które często spotykamy w kościołach i wielkie drewniane drzwi, za którymi znajdował się gabinet i pokój dyrektorki. Na końcu korytarza znajdowały się kolejne drzwi. Tym razem zrobione z metalu, z trzema mosiężnymi zasuwami. Te jedne drzwi były otwarte całe dnie a zamykane tylko na noc. Pchnęłam je i wyszłam z walizkami na teren internatów. Dom dziewcząt był położony sto metrów od budynku głównego a chłopców również sto. Budynki stały w odległości dziesięciu metrów, obok siebie. Wszystkie trzy budynki były połączone ze sobą żwirowanymi ścieżkami. Gdy dotarłam do swojego budynku, nacisnęłam klamkę i drzwi z lekkim uporem ustąpiły. W środku pachniało cytrynową pastą do podłóg i nikłym zapachem alkoholu (nikt nigdy nie mówił, że kobiety nie mogą przemycać wódki, piwa czy nawet wina).
Weszłam po schodach na czwarte piętro i otworzyłam drzwi pokoju 420. Łóżko było zaścielone a szafki biurka opróżnione ze zgniecionych kartek. Wychyliłam się przez otwarte okno i z ulgą stwierdziłam, że droga, którą znalazłam była nietknięta. Wystarczyło przewiesić nogi przez parapet, opuścić się na rękach i stanąć na wystającym gzymsie aby po kilku krokach znaleźć się na dachu. Uwielbiałam wychodzić w nocy z pokoju i wspinać się na dach. Przysiadałam wtedy na prostym betonowym odcinku opierając się o komin i patrzyłam w gwiazdy. Zawsze kochałam myśleć o tym jak to jest z tymi małymi srebrzystymi punkcikami, że świecą dla nas przez miliony lat i przygasają dopiero wtedy kiedy nikt nie wie ile dokładnie pokoleń patrzyło na nie zabierając ze sobą odrobinę ich blasku. Dopiero wtedy, kiedy spełnią jakieś naiwne marzenie naiwnego człowieka.
Westchnęłam i odsunęłam się od okna w głąb pokoju. Rozpięłam pierwszą walizkę i zajęłam się układaniem ciuchów.
Książki poustawiałam na półce nad łóżkiem i nim się obejrzałam była już 20:00. Zbiegłam szybko po schodach i pomknęłam przez trawnik. Przy drzwiach do głównego budynku spotkałam Melissę. Jej ciemny makijaż fajnie kontrastował z białymi włosami do ramion i luźną grzywką na boku. Luźna biała bluzka z ćwiekami na ramionach powiewała na delikatnym wietrze.
Wpadłam w ramiona przyjaciółki i mocno ją uściskałam. Naprawdę się za nią stęskniłam. Tak samo jak za Cassie, Davidem i Peterem ale ich jeszcze nie było. W szkolnej stołówce było zupełnie pusto. Weszłyśmy przez drzwi, na których pisało "Uczniom wstęp wzbroniony" i podeszłyśmy do kuchenki skąd wziąłyśmy sobie jedzenie. Wymaszerowując z kuchni spotkałyśmy kucharkę.
-Cześć Gretel, jesteśmy tylko my więc wzięłyśmy sobie z kuchni jedzenie. Mam nadzieję że się nie gniewasz. - powiedziała Melissa uśmiechając się delikatnie.
Gretel skinęła tylko uprzejmi głową i zniknęła za drzwiami.
Usiadłyśmy na środku sali i zaczęłyśmy jeść. W pewnym momencie odsunęłam widelec od ust i powiedziałam:
-Nie wydaje ci się dziwne, że nie ma nigdzie nauczycieli? Ani jednego nie widziałam odkąd przyjechałam. Nawet pani Nite.
-Ja też. A przyjechałam wczoraj. Opuszczony kampus jest naprawdę przerażający. - wzdrygnęła się. - Ale ponoć ma się u nas pojawić ktoś mega sławny i ważny. - dokończyła konspiracyjnym szeptem nachylając się nad stołem.
-Jak myślisz? Kto to może być? Któryś z Jonasów, Miley Cyrus, Selena Gomez?- zapytałam od niechcenia.
-Nie mam pojęcia ale się dowiem. - uśmiechnęła się przerażająco ukazując zęby. Znałaam ten uśmiech i to nie znaczyło nic dobrego.
Pięć godzin później czyli o 1 w nocy zakradałyśmy się schylone do gabinetu dyrektorki. Z racji tego, że nauczycieli nie było a na kampusie zostałyśmy tylko ja, Melissa i Gretel, drzwi do budynku były otwarte. Całe ubrane na czarno trzymałyśmy się blisko cienia w razie gdyby kucharka się obudziła. Melissa wyjęła z buta mały złoty kluczyk i włożyła go do zamka. Klucz obrócił się z cichym szczęknięciem i drzwi stanęły przed nami otworem. W środku było ciemno i chłodno. Nie było to zimno nieumarłych tylko wpływ tego że gabinet był kamienny a noc chłodnawa. Zapaliłam światło a Melissa podłożyła pod drzwi koszulę.
Przez kilka minut przeglądałyśmy wszystkie możliwe szuflady i teczki. Przewracałyśmy kartki i zaglądałyśmy do książek.
-Już pierwszego dnia włamujemy się do gabinetu dyrektora. Co jeszcze?- skomentowałam po piętnastu minutach.
-To dopiero początek. Tu nic nie ma. - stwierdziła blondynka zamykając ostatnią teczkę. Dłonią zaczesała grzywkę do tyłu głowy i westchnęła zirytowana, odkładając metryki na miejsce. Gdy wszystko było schowane wyszłyśmy z gabinetu. Gdy zamykałyśmy drzwi usłyszałyśmy stłumione głosy. Melissa szybko schowała kluczyk w skarpetkę i odbiegłyśmy pod schody. Otworzyłam szybko drewniane drzwi składziku na miotły i wpuściłam przyjaciółkę.
Przez szpary zobaczyłam dwie zbliżające się sylwetki a już po chwili rozpoznałam głosy i poszczególne słowa.
-Clarisso... musimy... wiesz przecież...- powiedziała Pani Nite.
-Tak... nie rozumiem.. po co... bezsensowne..- wzburzony głos Clarissy odbił się echem od ścian. Po minucie obie zniknęły za drzwiami gabinetu. Odczekałyśmy jeszcze chwilę i wyszłyśmy spokojnie ze schowka. Gdy znalazłyśmy się na podwórku, pędem wróciłyśmy do internatu. Gdy stanęłyśmy na korytarzu na czwartym piętrze wybuchnęłyśmy śmiechem, który rozniósł się po całym budynku.
Łapiąc się za brzuch otworzyłam drzwi do swojego pokoju i pomachałam Melissie, stojącej już przy swoich drzwiach.
W pokoju padłam na łóżko i odchyliłam głowę tak aby móc patrzeć na czarne niebo usiane błyszczącymi gwiazdami. Zimne powietrze owiewało mi twarz, kiedy stanęłam w oknie i wspinałam się na dach. Oparłam się bokiem o komin z czarnej cegły i patrzyłam na nieruchomy las. Gdybym się odwróciła, miałabym przed sobą internat chłopaków. Przypadkiem stanęłam na obluzowanej dachówce, która stoczyła się po dachu i roztrzaskała na ziemi. Nie pamiętam, żeby tu były luźne dachówki ale może tą przeoczyłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam wdychać nocne powietrze. Moje ciemne włosy wiatr zwiewał do tyłu i teraz trzepotały delikatnie jak flaga na wietrze. Nagle poczułam podmuch zimnego, tężejącego wiatru. Nieumarły był niedaleko. Nie mogłam być na dachu. Ostrożnie podciągnęłam się na gzyms i stopami odszukałam głowę gargulca. Stanęłam na jego rozłożonych skrzydłach i zsunęłam się po nim na parapet mojego okna. Nie lubiłam chodzić tą drogą, wolałam wracać tak jak przyszłam ale gargulce na około dachu były na tyle duże, że jakby kucnąć to zakrywają mnie całą. Zamknęłam szczelnie okno i okryłam się prześcieradłem. Było za gorąco na kołdrę, nawet jak na Anglię.
***
-Oszalałaś. - stwierdził David patrząc na Melissę i przegryzając tost. Cassie, David i Peter przyjechali rano. Akurat na późne śniadanie. Ja i Melissa zjadłyśmy dwie godziny temu sałatkę owocową więc teraz po prostu opowiadałyśmy o tym co wczoraj zrobiłyśmy.
-Wcale, że nie! - naburmuszyła się i osunęła na krześle, zaplatając nogi w kostkach.
-Tak samo jak rok temu kiedy była przekonana że Clarissa ma romans z panem Montxem. - dodała Cassie przerywając picie wody. Cass była niska, miała białe, długie do talii włosy i ubierała się w stylu pastel goth.
-Ale co się okazało? Pan Montx był gejem! I w dodatku leciał na tego ucznia, też homo co teraz wyszedł ze szkoły. - powiedziała Mel dumnie. Peter pokręcił tylko głową z pobłażliwym uśmiechem i wrócił do skubania widelcem w sałatce.
-Dobra, ludzie. Koniec i szaleństwie Melissy. Powiedzcie mi lepiej co zamierzamy przez ten tydzień robić? - zapytałam unosząc brew. David zatarł ręce.
-Coś wymyślimy. Na pewno. - zaśmiał się złowieszczo i w tym momencie w drzwiach stanęła pani Nite. Zrobiła zdziwioną minę i powoli, z rękami przed sobą wycofała się do korytarza na co wybuchłam śmiechem. Położyłam głowę na blacie stolika i dalej się śmiałam. Peter podrapał się po głowie i spojrzał na Davida.
-Cokolwiek wymyślisz, nie zostawiaj mnie z nią samego.
***
Spojrzałam na zegar i uśmiechnęłam się. Wybiła 2 w nocy. Narzuciłam na siebie białą, prawie przezroczystą koszulę i wzięłam do ręki torbę z rzeczami i łopatą. Usłyszałam dwa puknięcia w ścianę i wypadłam z pokoju. Na korytarzu dołączyła do mnie Mel. Zbiegłyśmy pędem ze schodów. Chwyciłam w biegu za rękę Cassie i pociągnęłam ją za sobą. Śmiejąc się przecięłyśmy trawnik i wpadłyśmy w cień drzew, gdzie czekali już chłopaki. Trzymając kurczowo swoje torby przeskoczyliśmy nad małym strumykiem i dalej w górę. Po 30 minutach ukazało nam się znajome miejsce. Rzuciliśmy swoje rzeczy na skarpę i zdjęliśmy w pośpiechu ciuchy. Ja, Melissa i Cassie złapałyśmy się za ręce i z rozbiegu skoczyłyśmy 10 metrów w dół. Wypłynęłam na powierzchnię ocierając oczy z wody. Mokre włosy przylepiły mi się do pleców i twarzy. Usłyszałam plusk wody po obu moich stronach - chłopaki skoczyli.
*********************
Blogger poprzestawiał mi myślniki i całą resztę ale jednak to naprawiłam, osoby czytające to przed poprawkami bardzo przepraszam :(
sobota, 1 marca 2014
Prolog
Nieumarli - jeśli osoba mająca mniej niż 21 lat umiera i nie została pochowana w ciągu 10 dni odradza się. Nieumarli są piękniejsi, zwinniejsi, szybsi i znają perfekcyjnie łacinę. Bo łacina jest językiem martwym. Umierając odchodzi od nich dusza, której szukają przez wieki w kimś innym. Dziecko urodzone w momencie śmierci nastolatka zyskuje jego dusze i od tamtej pory nieumarły skazany jest na życie wieczne bez duszy. Nie musi jeść, nie musi spać. Nie czuje dotyku, nie posiada węchu i smaku. Jest tylko skorupą. Skorupą, która mimo wszystko jest zdolna do miłości, nienawiści, smutku. Jest zdolny do odczuwania uczuć ale tylko psychicznie. Od chwili stania się nieumarłym te osoby nie mogą schodzić pod ziemię bo umrą po raz kolejny tym razem bez szansy powrotu. Ten wszechogarniający smutek i pustka, które odczuwają przez wieczność skłania ich do śmiertelnego pocałunku. Dotykają ustami czyichś ust w pocałunku, tym samym odbierając mu duszę. Dusza obca ulatuje z nich kilka dni później a oni przez te kilka dni są w stanie znów poczuć co to znaczy dotyk, smak i węch. Ich serce wybija nieregularny rytm. Puls jest u nich praktycznie niewyczuwalny. Gdy się pojawiają, stażnicy czują niewyobrażalny chłód, którego ludzie nie wyczuwają. Muszą żyć w ciągłym strachu, że ktoś ich schwyta i pochowa. Niektórzy układają sobie jakoś życie, inni nie wiedzą co ze sobą robić i błądzą ulicami miast ze spuszczonymi głowami. Już na zawsze będą wyglądać tak jak w momencie pierwszej śmierci. Dlatego z reguły częściej chowa się dzieci.
Strażnicy mają za zadanie pochować nieumarłego w razie konieczności. Wtedy kiedy nieumarły staje się niebezpieczny dla otoczenia. Strażnicy zwani również łowcami wyczuwają śmierć. Wśród łowców są także szepczący czyli osoby, które potrafią swoją mową zmusić nieumarłych do wykonywania rozkazów albo uspakajania ich. Szepczący również mówią po łacinie.
Ale to na tyle o świecie, który mnie otacza. Nazywam się Hope Milings i jestem strażnikiem. Uczę się w Akademii Hildegardy dla łowców. Należę do Straży czyli grupy najlepszych uczniów mających dostęp do wszystkich miejsc w szkole. Na zmiany patrolujemy teren szkoły i dbamy o bezpieczeństwo uczniów. Głównym strażnikiem jest Clarissa. Skończyła Akademię dwa lata temu ale nigdy z niej nie odeszła. Uczy teraz samoobrony i walki.
O swoim powołaniu dowiedziałam się dokładnie rok temu czyli 11 lipca 2007. Musiałam przerwać naukę w zwyczajnej szkole i wyjechać do Anglii.