Jeśli chcesz...

"Jeśli chcesz możesz przenieść się w świat, którego inni nie znają. Ten świat będzie Tylko twój, Twoja tajemnica. Jeśli chcesz to Cię tam zabiorę.. Tylko powiedz..."

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 10.

 PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM! nie mogłam się z tym wyrobić przez ten durny internet :(
***********************************************************************


Cały poranek spędziłam na przekopywaniu róż. Od klęczenia w kolcach i ziemi ścierpły mi nogi, skóra na dłoniach stwardniała mi od rękawiczek i na domiar złego - musiałam iść na lekcje. W sumie, było coś gorszego. To coś stało oparte o altankę i piło kawę rzucając w moim kierunku bezczelne komentarze na temat mojej pracy jako tymczasowego ogrodnika. Najszybciej jak mogłam ruszyłam w stronę damskiego internatu. Szybko przebrałam się w legginsy i białą koszulę. Po drodze do szkoły jeszcze zawiązałam krawat i ruszyłam do stołówki na śniadanie. W korytarzu mijałam się z ludźmi, którzy rzucali na mnie ukradkowe spojrzenia. "Jedna z najlepszych ucieka" "Słyszałam, że zwiała z chłopakiem" "wychodzi kiedy chce, żadnych ograniczeń!". Szepty towarzyszyły mi aż pod drzwi stołówki, a tam było jeszcze gorzej. Niektórzy rozmawiali przyciszonymi głosami pochyleni nad stolikami a inni nie kryli ciekawości wlepiając we mnie wzrok. Terenu szkoły nie można opuszczać. A ja? Robiłam to notorycznie. 
Zagryzłam wargę i usiadłam obok Toma. Melissa rzuciła mi jabłko a ja złapałam je jeszcze w locie. 
-Muszę wam coś powiedzieć.. I to raczej nie jest miłe. - powiedziałam krzywiąc sie, czując kwaśny smak owocu. 
-Słuchamy. - powiedział David rozkładając się na krześle. 
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki wdech. 
-Rozmawiałam z babcią. I nie jest dobrze. Nel zginęła bo Nieumarli tworzą Armię. Za niedługo powinni zacząć przygotowywać wszystkich uczniów na wojnę. Nie tylko Straż ma zajęcia obronne. Teraz to my tworzymy Wojnę. 
-Będziemy walczyć?- niepewny wzrok Toma zdradzał jego obawy. On nie był wychowany w tym świecie. Bał się, że wojna wciągnie ludzi, jego fanów, przyjaciół. A bynajmniej tak zdawało mi się na początku. A później w jego oczach błysnęło coś co wyglądało jak troska i obawa zarazem. Ale nie o przyjaciół i fanów. Nie wiem o kogo ale kogoś chronił, kogoś ukrywał.
  

-Gustav! Georg! Gdzie jesteście? - zawołał wbiegając do domu. Drzwi były otwarte. Wszedł do salonu po śladach z krwi, rozbitym szkle i chyba plamach alkoholu. A bynajmniej cuchnęły alkoholem. Rozejrzał się w okół i dopiero po chwili jego wzrok zidentyfikował Georga pod stołem. Miał zabandażowaną rękę z plamami krwi na włóknach. 
Zaśmiał się cicho pod nosem i poszedł do kuchni. Wyglądało, że koledzy balowali. Wolał nie sprawdzać gdzie jest Gustav. Zwłaszcza po tym jak w lodówce zobaczył czarny koronkowy stanik a na podłodze takie same koronkowe figi. Westchnął i wyjął z lodówki zimną colę. Nie musiał pić ale z przyjemnością usiadł na krześle przy stole kuchennym i sączył colę przez niebieską słomkę. Jego życie nie pozwalało mu zapomnieć co się stało ale zwykle nie miał czasu o tym myśleć zajęty próbami i koncertami. Teraz była przerwa w trasie a noce były jeszcze bardziej samotne niż kiedykolwiek. Nie spał więc biegał. Podczas jednej z takich nocy napisał "Phantomrider". Wybrał się na przejażdżkę autem a mijając niektóre drzewa miał wrażenie, że są równie samotne jak on.  
Rzucił okiem na stan mieszkania. Jak jeszcze Tom mieszkał razem z nimi każda taka impreza kończyła się występami striptizerek, namiętnie ocierających się ciałami o jego i Toma ciała. Gustav i Georg już wtedy zwykle mieli stan przedzgonowy albo już zaliczyli "zgon".  Zaśmiał się przypominając sobie sytuację kiedy jedna ze striptizerek wpadła na genialny pomysł aby ubrać Georgowi stanik jej koleżanki i owinąć szyję pończochami. Jak już się biedak obudził ubrany w damską bieliznę był w takim szoku że przez pół dnia sprawdzał czy wszystko ma na swoim miejscu. Taki szok na kacu. 
Wyrzucił butelkę do śmietnika i ruszył na górę. Z reguły nie powinien spać ale tym razem coś się zmieniło. Zasnął, a bynajmniej tak mu się wydawało myśląc o tajemniczej szatynce. Zakazanej jak jabłka w ogrodzie Adama i Ewy. 



Zbiegałam ze schodów ze słuchawkami w uszach, kiedy poczułam, że lecę. Przez dwie sekundy moje nogi były oderwane od jakiegokolwiek oparcia. Wylądowałam w czyichś silnych ramionach i usłyszałam cichy męski śmiech.
-Powtórka z rozrywki, co? - zapytał Tom stawiając mnie na ziemi. 
-Tyle, że już nie jesteś tylko przystojnym, nieznajomym bohaterem ratującym życie najlepszej uczennicy. 
-Czyli twierdzisz, że jestem przystojny?- zapytał unosząc jedną brew i kącik ust. 
Zmieszałam się i spojrzałam na niego spodełba. 
-Ty mnie Kaulitz nie łap za słówka. 
Miał tak rozbawiony wyraz twarzy, że aż sama się uśmiechnęłam. 
-Gdzie tak pędzisz, Gazelo?- zmienił temat opierając się równocześnie o ścianę. 
-Gazelo?- spytałam unosząc wysoko obydwie brwi.
 -Są równie szybkie i niezdarne jak ty. Ale uroczo niezdarne. - puścił mi oczko i po chwili dodał- i równie piękne. 
Patrzyłam na niego czując, że moje policzki płoną. Przegryzłam dolną wargę, odgarnęłam włosy za ucho i złapałam mocniej torbę z książkami przed sobą. 
-A więc uważasz, że jestem piękna? 
-Tak.. - odpowiedział powoli. Był ode mnie wyższy o głowę. Wpatrywał się we mnie spod swojego fullcapa. Złapał mnie za dłoń. Jego skóra na palcach była zgrubiała od kilkuletniego grania nagitarze ale mimo to była ciepła i delikatna. Przyjemna w dotyku. Po chwili wyciągnął w moją stronę również drugą dłoń. Kciukami zaczął gładzić moje nadgarstki. Pochylił głowę aby spojrzeć mi w oczy.
-Nie tylko piękna. Inteligentna.. Urocza.. Samowystarczalna... Odważna... Cudowna.
Teraz moje policzki płonęły żywym ogniem, czułam jak topnieję. Spuściłam oczy i ścisnęłam mocniej jego palce ze swoimi. Następnie uniosłam głowę i spojrzałam mu głęboko w czekoladowe tęczówki. Mój wzrok przesuwał się po całej jego twarzy, zatrzymując się na srebrnym kolczyku w wardze i idealnie wykrojonych ustach. 
Pochylił głowę, przesunął swoje ręce na moje plecy i przyciągnął mnie bliżej. Rozchylił wargi. Ja rozchyliłam swoje. Po niecałej sekundzie zetknęły się w gorącym żarze pragnienia. Złapał mnie rękami za biodra i obrócił tak abym to ja opierała się o ścianę. Czułam jej przyjemny chłód na plecach i ogień jego ust na swoich wargach. 
I nagle... Coś uderzyło w nas z siłą rozpędzonej kuli armatniej. 
-Hej ludzie! Szukaliśmy was. Zaczął się apel. - zawołała Chelsee. - oh, widzę, że przeszkodziłam. Przepraszam.- zmieszała się gdy zobaczyła nas przyciśniętych do siebie a mnie przy okazji przyszpiloną silnymi ramionami Toma do ściany. 
-emm... Nic się nie stało. - powiedziałam cicho wciąż wpatrując się w oniemiałą rudowłosą dziewczynę. 
-No to chodźmy. 


-Drodzy uczniowie. Mamy dla was dwie wiadomości. Doszły nas słuchy, że Nieumarli chcą toczyć z nami wojnę... - przez chwilę oderwałam wzrok od dyrektorki i rzuciłam okiem na Silvenię stojącą obok niej jako zastępstwo za babcię. - ale Akademia Hildegardy nie weźmie udziału w tej wojnie. Bramy zostaną zamknięte, straż potrojona. Ale nie uczniowska. Straż składająca się z wyżej przeszkolonych członków Ochrony. 
Silvenia otworzyła szeroko oczy. Babcia nie przedstawiła nam TEJ wersji. Nie mogliśmy stać z założonymi rękami podczas gdy nasi rodzice będą walczyć. 
-Nie taki był plan!- warknęła Silv zakładając ramiona na piersiach i ruszając niespokojnie nogą. Jej nienaganna czarna sukienka i czerwone jak krew szpilki pod kolor ust dawały jej +10 dla wizerunku reprezentantki Rady. 
Pani Nite zakryła dłonią mikrofon i również odwarknęła:
-Nie będę narażać tych biednych dzieci. 
-Nas, dorosłych jest za mało Ev. Mają stać i patrzeć?! Nie po to są do cholery szkoleni! Są dojrzali. Niech sami podejmą decyzję.
-Ja już ją podjęłam. Nie. Nie wezmą udziału w wojnie, w której i tak by przegrali. 


Bill obudził się w środku nocy tknięty nagłym złym przeczuciem. Rozejrzał się. Wydawało mu się, że firanka się poruszyła. Zamknął oczy i odetchnął. A gdy znów je otworzył przy łóżku ktoś stał. 
Oślepiająco biała skóra, zielone jarzące się oczy, czarne długie włosy. Dziewczyna miała może 17 lat. Wpatrywała się w niego intensywnie. 
-Potrzebujemy cię. - powiedziała zadziwiająco melodyjnym głosem. 
-Jacy Wy? 
-Nieumarli. - odpowiedziała przechylając głowę. - jesteś jednym z nas. 
-Do czego jestem wam potrzebny?- zapytał unosząc się na łokciu. 
-Musisz walczyć w wojnie o wolność. W wojnie o drugie życie ..
Powiedziała to i zniknęły tak szybko jak się pojawiła, zostawiając go z szalejącym wirem myśli w głowie. Mógł mieć drugie życie. Mógł przyłączyć się do czegoś wielkiego. Mógł być wolny.. Ale jaka byłaby tego cena? 


sobota, 10 maja 2014

Rozdział 9.

Andras Kallay - Running

Zaczął biec. Biegł by już nie zawrócić, a bynajmniej pokonać chęć zawrócenia i powrotu do tej dziewczyny. Zacisnął zęby i biegł. Jego kondycja poprawiła się znacznie, odkąd stał się martwy. Wszystkie ludzkie niedoskonałości ciała zniknęły. Zmęczenie, senność, głód, pragnienie. Od jakiegoś czasu było mu to obce. Biegł.
Przystanął dwa miasta dalej. Skąpany w świetle latarni, oparł się o ścianę jakiejś kamienicy i zsunął się po niej w dół. Chciał jeszcze kiedyś spotkać tą piękną, zakazaną mu szatynkę, która codziennie spędzała czas z jego bratem (o czym pewnie nie wiedziała). Chciał widzieć w niej wroga, tak byłoby mu lepiej. Ale widział w niej uroczą, silną dziewczynę.
Przy niej obudziły się dawno uśpione rządze. Chciał ją znów zobaczyć. Zamknął oczy i westchnął głęboko, raczej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Czasami zwykłe ludzkie czynności takie jak oddychanie czy rozciąganie mięśni sprawiały mu przyjemność. Uspokajały go. Przywracały na kilka sekund coś co kiedyś nazywało się dla niego uczuciem a teraz zwyczajnie było pustką.

Wśliznęłam się do środka gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi. Podłożyłam pod drzwi chustę wiszącą na krześle tak aby nie wydostały się na korytarz żadne smugi światła.
Szarpnęłam szufladę w biurku. Zamknięta.  Myśl... - nakazałam sobie. Gdzie ona mogła schować klucze! Przesunęłam dłońmi po twarzy, ciągnąc w dół skórę z pod policzków i analizowałam każde poszczególne miejsce. I przypomniałam sobie, że weszłam kiedyś do babci a ona stała przy oknie majstrując coś przy framudze a kiedy mnie zobaczyła coś za nią trzasnęło a ona zdenerwowała się, że weszłam bez pukania.
Szybko podeszłam do okna i palcami delikatnie jeździłam po całej długości framudze aż wreszcie znalazłam małe wyszczerbienie. Wsadziłam w załom paznokcia i podważyłam. Drewno wydało cichy trzask i otworzyło się coś w rodzaju małych ale długich na 10 centymetrów drzwiczek. W środku znajdowały się różne klucze. Wzięłam z małego wieszaczka ten, który był najmniejszy i na moje oko pasował do zamka rozmiarowo i kształtem. Włożyłam go do dziurki i przekręciłam. Wyciągnęłam szufladę i położyłam na biurku. Przewracałam kartki aż natrafiłam na naprędce otwarty list. Drżącymi palcami rozłożyłam go i zaczęłam czytać. List był napisany w łacinie. Rozumiałam tylko poszczególne słowa jak np. wojna, szkoła, dyrekcja, śmierć, nieumarli, broń.
Czyli niewiele. Wziąłam ołówek i spisałam szybko list na kartkę, którą schowałam pod koszulką.
Odwiesiłam chustę, zgasiłam światło i szybko wróciłam do pokoju.

-Zastanawiam się co robisz w domu, drogie dziecko. Przecież masz szkołę. - powiedziała babcia siedząc na przeciw mnie w salonie. -W szkole dzieje się coś dziwnego. Nauczyciele unikają tematu. Chociaż ty, babciu bądź ze mną szczera. Wiesz co się dzieje, prawda?- zapytałam choć wiedziałam, że odpowiedzi nie uzyskam. Ku mojemu zdziwieniu babcia westchnęła i zaczęła:
-Krążą domysły, że Nieumarli szykują wojnę. Wojnę strażnikom, nie ludziom. Akademia Hildegardy jest bardzo, bardzo starą szkołą. I równie ważną. W jej archiwach znajdują się wszystkie dane, poziomy, wyniki, sekcje. Tam jest wszystko.
-Ale..  co to ma wspólnego z symulacją umysłów?- wyszeptałam spuszczając wzrok na swoje dłonie. W głębi duszy, nie chciałam uzyskiwać odpowiedzi.
-Tworzą armię. - odpowiedziała starsza kobieta smutnym głosem.

Po dwóch dniach (i telefonie dyrektorki) wróciłam do szkoły. Z natury byłam miła dla ludzi, ale kiedy zobaczyłam przy bramie panią Nite w towarzystwie Trevora Collinsa, przewodniczącego szkoły i Straży uczniowskiej zagotowało się we mnie. Czułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec złości. Przymknęłam oczy i zmierzyłam go wrogim spojrzeniem. Trevor był wysokim blondynem o niebieskich oczach i złośliwym typem, na którego leci prawie cała damska część akademi, żeby to tylko akademii Hildegardy. Jeździ na różne wymiany i wykłady w innych szkołach a na prżerwach opowiada swoim równie idiotycznym kumplom o swoich podbojach. Na mój widok wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i zakładając ręce na klatce piersiowej oparł śię o mur ściany.
Eva Nite rzuciła mi wściekłe spojrzenie i zacisnęła dłonie w pięści. Raz.. dwa...
-Kolejny raz znikasz, ze szkoły! Opuszczasz lekcje, opuszczasz treningi! Wiesz co to oznacza?! Jeszcze jeden taki numer i będziemy musieli wyrzucić cię ze Straży!
...trzy.
Trevor podczas tego wybuchu złości, udawał, że ziewa za plecami dyrektorki. Potem posłał mi przerażająco zimny uśmiech i powiedział:
-Pani dyrektor, może przedstawi jej pani karę?
-Ah, tak. Oczywiście. Hope, przez tydzień będziesz pracować przy altance a, że ńie jest bezpiecznie pod okiem Trevora.
-Pani chyba żartuje. Że niby ON ma MNIE pilnować? Przecież ja nie dożyję kolejnego dnia!- wyrzuciłam ręce za głowę a gdy dyrektorka oznajmiła mi, że niestety nie zmieni mi "dozorcy" zawyłam z wściekłości i ruszyłam w stronę internatu.
Po drodze kopałam kamyki i rzucałam w stronę szkolnego regulaminu niecenzuralne słowa.
-Dokąd tak pędzisz? I czemu w tym stroju? Nie mamy dziś warty. - usłyszałam przy sobie głos Toma. Zatrzymałam się i spojrzałam na swój strój składający się z ciemnych trampek, czarnych, skórzanych spodni, czarnej bokserki i szarej bluzy przewiązanej na biodrach. 
-Nie zapytasz czemu mnie nie było?
-Nie muszę. Ptaszki mi wyćwierkały. - uśmiechnął się.
-A konkretnie ptaszek o imieniu Melissa. - poczułam na swoich ramionach cudze dłonie i przyjaciółka stanęła obok. - Martwił się o ciebie. Na serio. Myślałam, że oszaleje. Więc mu powiedziałam.
-Miło wiedzieć. - spojrzałam na chłopaka z delikatnym uśmiechem a ten zarumienił się i mruknął:
-Eee.. to ja was zostawiam. Mam coś do.. eee.. załatwienia. To no.. cześć.- i odszedł szybkim krokiem w stronę męskiego internatu.
-Słodki. - Lisa przechiła głowę na prawy bok i zmarszczyła nos odprowadzając Toma wzrokiem.
Zaśmiałam się i poszłam dalej. Wbiegłam po schodach i z rozpędem otworzyłam drzwi pokoju a następnie padłam na łóżko i zasnęłam. Książkami będę się martwić później.

"Siedziałam w celi. Słabe światło nagiej żarówki z sufitu rzucało blask na środek pomieszczenia. Osunęłam się po ścianie i wydrapałam obok siebie kolejną kreskę. Po kilku minutach wstałam i mój wzrok zlokalizował pęknięcie na ścianie w kształcie kwadratu. Resztkami sił zaczęłam drapać miejsce. Po kilku minutach wysiłku na moim czole pojawił się pot. Wreszcie tynk odpadł ukazując ciemną dziurę, w któręj coś błysnęło. Sięgnęłam ręką i natrafiłam na coś ostrego. Wyciągnęłam dwie szable i nie zastanawiając się skierowałam je ostrzami w kierunku swojego serca. To był jedyny ratunek dla niego. Musiał być. Zacisnęłam wargi i pchnęłam. Usłyszałam przeraźliwy krzyk. Mój krzyk."

Usiadłam na łóżku wyzbywając się z ust reszty krzyku i wybudzając się całkowicie ze snu. Zapaliłam światło i otworzyłam okno. Wystawiłam twarz do księżyca, pozwalając aby zimny wiatr owiewał mi spoconą skórę. Z pokoju na przeciwko paliło się światło. Przez nie zasłonięte żaluzją okno widziałam jak Tom, w rozpuszczonych dredach rozciąga się tyłem do okna. Najwyraźniej poczuł, że ktoś go obserwuje bo odwrócił się i uśmiechnął. Nawet z daleka widziałam jak jego kolczyk unosi się w górę razem z wargą. Długie dredy opadały mu na umięśnione ramiona i klatę. Pomachał mi i wrócił do podnoszenia ciężarów a ja zamknęłam okno i poszłam spać.

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 8.

Od tajemniczego włamania wiedziałam, że w szkole nie jest już bezpiecznie. To samo powiedziała Clarissa. Odkąd informacja o tym dotarła do szkolnej rady rodzicielskiej wszyscy wpadli w niepokój. Mimo to wszyscy uczniowie pozostali w szkole. Nauczyciele nie chcieli narażać uczniów ze Straży na niebezpieczeństwo i sami patrolowali szkołę a resztę straży pełnili tylko najlepsi, wyszkoleni w walce, zwinni. Chciałam mieć spokój, jednak wezwali mnie do patroli. Toma też. Co za pech...
Siedząc na łóżku myślałam o tym wszystkim, analizowałam każdy najmniejszy szczegół. Opowiadając Silv przez telefon o tym co zaszło.. nie wiedziałam od czego zacząć. Naprawdę dużo się w tym czasie w szkole zmieniło. Coraz więcej lekcji na temat obrony, walki i strategii. I oczywiście łaciny.
Szepczący mieli teraz lekcje przedłużone o dwie godziny. A co najzabawniejsze - każdy pytany o przyczynę tych zmian został zbywany w ciągu minuty. To nie były tylko ćwiczenia.
A wszyscy... milczeli.

Odwróciłam głowę i westchnęłam, a z uchylonych ust wydobył się białawy kłębek pary. Zapięłam zamek ciemno-szarej bluzy pod szyję i naciągnęłam rękawy na nadgarstki. Przesunęłam wzrokiem po cegłówkach szkoły, ciemnych oknach i wysokich kominach a następnie wspięłam się na bramę i przeskoczyłam na drugą stronę.
Po raz kolejny o późnej porze opuściłam mury szkoły. Ciemną drogą ruszyłam biegiem w stronę miasta. Tam wsiadłam w autobus i pojechałam do Correnville. Usiadłam przy oknie, brązowy plecak położyłam na siedzeniu obok. Na głowę naciągnęłam kaptur i podparłam nogę o fotel przede mną. W autobusie było tylko kilka osób. Ja, jakaś kobieta, na oko po dwudziestce z wystraszonym wzrokiem i małym (chyba trzyletnim) dzieckiem na kolanach. Błądziła wzrokiem w okół siebie a chłopczyk pytał czemu jadą. Na to kobieta oparła się czołem o szybę i po jej policzku spłynęła łza. Opuszczenie chłopaka, męża. Typowo ludzkie problemy. Na samym przodzie, za kierowcą siedział mężczyzna wesoło gawędząc z przewoźnikiem. Na samym tyle siedział chłopak, od którego biło zimno. Kaptur miał naciągnięty na czoło tak, że cała twarz ginęła w cieniu.
Odwróciłam się tak aby wyglądało na to, że patrzę w okno na przeciwko mnie a kątem oka obserwowałam chłopaka. Czarna bluza bardzo przypominała mi tamtą noc, kiedy wracałam z nieumarłym do akademii. Do moich nozdrzy dotarł zapach cytrusów i powietrza przed wiosną. Teraz byłam pewna, że to on. Przerzuciłam torbę przez ramię i nie wahając się przeszłam na tył pojazdu. Usiadłam obok bez słowa, aż podniósł głowę. Był bez okularów. Doskonale widziałam jego oczy w głębokim odcieniu brązu. Tęczówki nie były zamglone więc umarł niedawno. Patrząc na niego miałam wrażenie, że jego twarz ma bardziej nieszczęśliwy wyraz niż za pierwszym razem kiedy go spotkałam.
-Myślałem, że już więcej cię nie spotkam. - powiedział kiedy otworzyłam usta by się przywitać. 
-Ale.. - zaczęłam ale przerwał mi po pierwszym słowie.
-Daruj sobie. Wiem kim jesteś. Nie bój się, nie zabijam ludzi. To... dla mnie.. chore. Narazie jak chcesz wiedzieć mam myśli samobójcze a nie zabójcze. Więc.. wszystko jest w porządku. Możesz iść. - powiedział to tak jakby chciał te słowa wypluć. Były nasączone goryczą.
-Ale ja nie chcę iść... - spuściłam oczy na dłonie, które do tej pory trzymałam blisko kolan. Sama się zdziwiłam, że to powiedziałam na głos ale.. tak było. Nie chciałam iść. Coś ciągnęło mnie do jego osoby i nie była to wrodzona chęć mordu.
Westchnął i oparł głowę o szybę za sobą.
-Dlaczego? Albo inaczej.. co chcesz jeszcze o mnie wiedzieć?- zapytał zniecierpliwiony zerkając na mnie z ukosa.
-Nic. Tylko... to jak masz na imię.
-Bill. A ty Hope.
-Skąd to wiesz?
-Po bransoletce. - odparł a ja odruchowo spojrzałam na dłoń.
-Ale przecież jest zakryta!- oburzyłam się. Rzeczywiście, rękaw był nasunięty na dłoń.
-Nie tylko ty obserwujesz ludzi udając, że patrzysz w okno. - prychnął.
Czyli jednak widział. Czy ja naprawdę jestem tak mało dyskretna?
Autobus zaczął zwalniać. Z warkotem silnika zahamował blisko krawężnika na 5 alei Trens Avenue w Kallem. Jakieś 20 kilometrów od Correnville.
Bill wstał. Zanim wyszedł nachylił się nade mną i pogładził dłonią po twarzy. Odwrócił się i zza pleców powiedział:
-Żegnaj. Bo to co robimy jest zakazane.
Mrugnęłam oszołomiona tym co przekazał mi za pomocą kilku słów. Wyszedł z pojazdu i ruszył w drogę, ciemną ulicą poprzeplataną kilkoma lampami aż w końcu zniknął mi z pola widzenia całkowicie.

Po cichu otworzyłam bramę zapasowym kluczem i zamknęłam ją za sobą. Przeszłam do wielkiej willi chodnikiem wyłożonym masą małych, szarych, brukowych kostek nie rozglądając się na boki. Plecak przerzuciłam na jedno ramię i schyliłam się do skrytki pod jedną z belek na werandzie po klucz do domu. Na palcach szłam przez schody, omijając te miejsca, które zawsze przeraźliwie skrzypiały i skręciłam długim korytarzem w lewo, żeby dostać się na kolejne schody na poddasze, które całe było moje.
Na moją prośbę, tata, kiedy jeszcze miał czas i był obecny w domu wyburzył wszystkie ściany na ostatnim piętrze kupionego domu w Ameryce i zrobił mi tam kosmicznej wielkości pokój. Całą jedną ścianę zajmował regał z książkami, na drugiej były dwa okna, między nimi łóżko a przy dwóćh kolejnych stały komody, szafy i lustro. Środek był pusty. A mimo tego kochałam ten pokój, bo to było najwspanialsze co tata mógł zrobić. Później rzadko bywał w domu więc siedziałam na poddaszu i czytałam książki, zapełniając pustkę po nieobecności rodziców.
Babcia, chcąc zachować chociaż część mojego poprzedniego domu zrobiła to samo z moim pokojem. Ciągnął się na całą długość i szerokość ostatniego piętra. Miałam tu własną łazienkę, siłownię, salę treningową, biblioteczkę i sypialnię w jednym.
Wróciłam tu aby dowiedzieć się tego, czego w akademii nie chcą mi powiedzieć. A jedyny sposób by zdobyć informację był ryzykowny. A mianowicie - trzeba zajrzeć do prywatnych dokumentów babci.

Zamknęłam oczy nasłuchując jakiegoś dźwięku. Gdy nic nie usłyszałam przemknęłam korytarzem do gabinetu.
Stanęłam przed drzwiami i głęboko zaczerpnęłam powietrze w płuca. Nacisnęłam klamkę a korytarz zalał się jasnym światłem z pomieszczenia.

Szedł prostą drogą, nieważne gdzie. Przed siebie! Trasa się skończyła, mógł robić co chciał. Nikogo nie zdziwiło, że zniknął i do tej pory go nie ma. Nawet przyjaciele nie wiedzą gdzie teraz jest. Oni sami mieli dość problemów a chcieli pomóc mu rozwiązać jego. Ale tego nie da się naprawić, zapomnieć.
Jechał do odległego miasta, jednak wysiadł wcześniej. Czuł, że ta rozmowa, z tą dziewczyną źle się skończy. Już teraz nie mógł zapomnieć wyrazu jej twarzy kiedy ją pogładził po policzku. Nawet jeśli nic nie poczuł był to przyjemny gest. A teraz zadręczał się jej obrazem. Była zbyt piękna, zbyt niewinna. I powinna być jego wrogiem.

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 7.

-Byłaś nam wierna cały czas. Dzielnie wypełniałaś swoje obowiązki jako Strażniczka. Dziś od nas odchodzisz, a my będziemy pamiętać o tobie cały czas. Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. - Pani Nite zrobiła znak krzyża i odeszła od trumny.
Podeszłam do ciemnej skrzyni i przełknęłam ślinę. Moje rozpuszczone włosy muskały ciało Nelly gdy nachyliłam się do trumny.  Ścisnęłam zimną, kredowo białą dłoń koleżanki i położyłam czerwoną różę na jej piersi. Dłonie zaczęły mi się trząść więc odsunęłam się od trumny i pozwoliłam łzom spływać po moim policzku. Przesunęłam dłonią po włosach i zakryłam twarz dłońmi. Moje zimne, drżące palce wchłaniały gorzkie łzy. Nelly to siostra Petera.
Usiadłam na trawie i ułożyłam głowę na kolanach. Ramiona trzęsły mi się a ciemne włosy łaskotały odkryty kark.
Poczułam jak ktoś siada przede mną i przytula mnie. Wtuliłam twarz w pierś chłopaka i znowu zaczęłam płakać.
-Cii.... Już dobrze.. Już po wszystkim... Już ją pochowali... - Peter mówił do mnie szeptem jakby się bał, że jak powie głośniej to się rozpadnę. Uniosłam twarz i spojrzałam na niego zapłakanymi oczami.
-Przecież ją kochasz.. a ona.. ja nie wyobrażam sobie życia bez Silv.. - jego szczęka drgnęła ale patrzył na mnie skupionym wzrokiem. Westchnął i popatrzył mi w oczy,
-Jest moją młodszą siostrą. Wiadomo, że jest mi ciężko..  Ale będę musiał się z tym pogodzić. Nie widzę innego wyjścia. Trzeba żyć dalej. Więc głowa do góry i... proszę.. nie odwiedzaj symulacji.
Skinęłam głową i położyłam głowę na jego ramieniu. Nie wiedziałam czy on bardziej potrzebuje mnie czy ja jego.

Kilka dni później:

-Gotowa? - zapytał Tom kiedy szliśmy w stronę hali. Spojrzałam na niego i mruknęłam pod nosem "jasne". Zbiegłam po schodach i wkroczyłam szybko do szatni gdzie czekała Noah. Dziwnie wyglądała ubrana w czarne ciuchy i ciężkie buty wojskowe przy swoim metr pięćdziesiąt osiem wzrostu. Pierwsze wrażenie robiła zawsze mizerne : mała blondynka z uśmiechem na twarzy i szczupłym ciele. Ale każdy kto ją choć raz widział w akcji wie, że nie można z nią zadzierać. A jeśli już się zadrze zostaje tylko skrzydło szpitalne.
Szybko ubrałam się i razem z Noah wyszłyśmy z szatni.
-To jak? Ja i Tom robimy obchód po terenie internatów i na linii lasu a wy po salach szkolnych? - zaproponował Tristan.
Kiwnęłam głową, że się zgadzam. Noah zrobiła to samo i wszyscy poszliśmy w swoje strony.
-Kto odprowadzał cię ostatnio do szkoły po zmroku? Nie miałam okazji zapytać wcześniej, wiesz.. treningi. - spojrzała na mnie z półuśmiechem. - całkiem przystojny.
-Poznałam go na przystani. - powiedziałam a po chwili wahania dodałam - nie wiem nawet jak ma na imię.
Jednym z kluczy przejętych od wcześniejszego patrolu otworzyłam drzwi szkoły. Mosiężne drzwi zgrzytnęły o podłogę i ustąpiły z cichym kliknięciem. Weszłyśmy do pustej stołówki. Krzesła na stołach, zasunięte złotymi zasłonami okna i ciche syczenie wydobywające się z pieca kuchennego. Bez uczniów śmiejących się i jedzących było tu dziwnie przerażająco. Byłam przyzwyczajona do widoku jasnych biało-kremowych ścian, biało-czarnej mazaiki z płytek na podłodze i odsłoniętych okien, przez które wpadały promienie słoneczne i tańczących drobinek kurzu w smugach światła.
Noah przeszła między stołami świecąc latarką we wszystkie kąty a ja oparłam się o futrynę drzwi.
Blondynka skinęła na mnie głową i wyszłyśmy z sali.
Po cichu weszłyśmy po schodach na pierwsze piętro. Zaglądałyśmy do każdej sali po kolei, otwierając je jednym uniwersalnym kluczem.
Po dwóch kolejnych piętrach bolały mnie nogi ale podczas rozmowy z Noah nie zwracałam na to uwagi. Skoro ona wytrzymuje to ja też dam radę.
Szłyśmy krętym korytarzem a nasze buty trzeszczały na drewnianej podłodze. Na ścianach pojawiały się światła rzucane przez latarki. Wyłączyłyśmy je kiedy przekroczyłyśmy próg korytarza Sprawiedliwych.
Przełknęłam ślinę i zacisnęłam dłonie kiedy wreszcie doszłyśmy do symulacji.
Noah zatrzymała się w pół kroku i wystawiła rękę abym zrobiła to samo.
Z małego okienka w metalowych drzwiach wydobywało się światło z jarzeniówek zawieszonych pod sufitem. Dziewczyna zmrużyła oczy i powoli nacisnęła klamkę. Sunęłyśmy w głąb pomieszczenia blisko ścian i na palcach.
-Dobry wieczór..- zatrzymałyśmy się jak wryte kiedy usłyszałyśmy głos zza naszych pleców. Zimne powietrze oplotło mi się wkoło kostek i nadgarstków. Uderzyło mnie w twarz.
Noah zareagowała pierwsza. Odwróciła się gotowa walnąć nieproszonego gościa z łokcia w twarz albo brzuch lecz ten zacisnął palce na jej nadgarstku i mocno ścisnął. Obróciłam się na pięcie i.. zamarłam. Kredowo biała twarz i zimne niebieskie oczy zmroziły mi krew w żyłach. Czerwona peleryna opadała na podłogę. Kątem oka spojrzałam na okno po mojej lewej. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że komputer uruchamiający symulacje jest włączony a na środku szklanego pomieszczenia leży skulony Ash. Uczeń ostatniej klasy.
Otrząsnęłam się i rzuciłam na nieumarłego a Noah szybko wyswobodziła się z jego uścisku,który narychmiast poluźnił. Zaczęłam krzyczeć kiedy długimi paznokciami rozorał mi policzek. Czułam jak krew wypływa z nacięć.
Noah krzyknęła, żebym zajęła się Ashem a ona zajmie się tym kolesiem.
Nerwowo klikałam myszką na pojawiające się kody i wystukiwałam na klawiaturze hasła. Na dużym ekranie nad komputerem widziałam, że nie jest za późno. Ostatnie kliknięcie i kątem oka widziałam jak Ash przestaje niemo krzyczeć. Rzuciłam się w stronę drzwi i pobiegłam korytarzem prosto do sypialni nauczycieli. Zaczęłam krzyczeć, żeby biegli do sali symulacyjnej. Po chwili na korytarz wybiegła Clarissa i wyminęła mnie w biegu. Kiedy trzasnęły drzwi Nieumarły odwrócił się i wyskoczył przez okno. Clarissa skoczyła w tę stronę ale jedyne co zobaczyła to czerwona peleryna powiewająca na wietrze.
Zacisnęła zęby.
-Tu nie jest już bezpiecznie... to wymknęło się spod kontroli... -szepnęła sama do siebie. - Co z nim?
W momencie kiedy o to zapytała przez drzwi wbiegli zsapani Tom z Tristanem i reszta nauczycieli.
Pani Nite wyprowadziła Asha do skrzydła szpitalnego razem z poturbowaną Noah. Dziewczyna utykała na prawą nogę i miała rozciętą rękę.
Kiedy było już po wszystkim nie kazali wracać nam na wartę. Tom odprowadził mnie do pomoju i położył mnie do łóżka. Kiedy chciał zamykać drzwi zapytałam:
-Zostaniesz ze mną?
Nic nie mówiąc zdjął buty i położył się obok mnie. Po chwili wahania przysunęłam się do niego i przytuliłam do jego klatki piersiowej i usnęłam słuchając bicia jego serca.

Sam nie słyszał krzyku ale Tom go usłyszał. Więc on wiedział, że coś się stało. Siedząc w busie z zamkniętymi oczami nagle je otworzył i w głowie usłyszał echo krzyku Hope. I poczuł ból brata, który rzucił się w stronę źródła dźwięku. Długo nie mógł wrócić do tego czym zajmował się wcześniej a mianowicie pisania nowej piosenki. Odłożył więc długopis i kartkę na bok. Nie czuł swoich uczuć ale czuł emocje swojego brata. Chociaż tyle mu zostało...

**********
Wesołych świąt :*

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 6.

Wika - wyjaśnienie jest w zakładce między miłością a nienawiścią :)
pisząc to wgapiałam się w szklaną kulę z jakimś zamkiem w środku i obracałam ją w te i we wte patrząc jak sztuczny śnieg lata sb z dołu na górę i z powrotem XD
****************

Usiadłam na zimnym kamiennym murku i spojrzałam przed siebie. Zimny wiatr owiewał mi twarz, rozsypując włosy w każdą możliwą stronę.
Machałam nogami obijając je o murek.  Uniosłam głowę aby pierwsze krople deszczu opadły mi na twarz. Nie rozumiałam ludzi, którzy nie lubią deszczu. Zawsze kiedy widziałam, że ktoś woli schować się pod baldachimem sklepowym, parasolem czy nawet gazetą uśmiechałam się do siebie. Kochałam deszcz. I nadal kocham. Uwielbiam to uczucie kiedy zimne krople opadają mi na włosy i twarz, przyozdabiając je jak miliony małych brylancików.
Zaczęło się ściemniać, chmury zbierały się od strony oceanu.  Wysokie fale obijały się o brzeg jakby miały za mało miejsca w zbiorniku.
Nie chciałam wracać. Musiałam pomyśleć. Nie obchodziło mnie jaką mam duszę, po co to komu potrzebne do życia? Nie rozumiem czym doktor Hollen się tak przejął.
Ale jednak interesowało mnie to. Czemu? Z czystej ciekawości.
Po prawej stronie usłyszałam skrzek mew i odwróciłam się w tamtą stronę. Chłopak ubrany w czarną bluzę, z obszernym kapturem na głowie i wypłowiałych jeansach oparł dłonie o barierkę a mnie uderzyło a twarz tężejące powietrze.
Było już zupełnie ciemno, nie miałam przy sobie broni. Żeby nie pokazać, że wiem kim jestem postanowiłam z nim porozmawiać. Tak dowiem się czy jest niebezpieczny.
-Nie za późno na spacer? - zapytałam gdyż do głowy nie przyszło mi nic lepszego.
-To samo mógłbym powiedzieć o tobie. - odparł uparcie patrząc na fale i nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
-Mógłbyś ale ja zapytałam pierwsza. - popatrzyłam na niego przechylając głowę w bok.
Westchnął i spojrzał na mnie. Był to ułamek sekundy ale wychwyciłam z jego spojrzenia wszystko co powinnam wiedzieć: był niezmiernie smutny. Samotny.
Długie do ramion czarne włosy wystawały spod kaptura i opadały na ramiona. Kiedy przyjrzałam sie mu bliżej spokojnie mogłam stwierdzić, że jest przystojny. Policzki wysokimi kośćmi policzkowymi z charakterystycznymi wgłębieniami, oczy w odcieniu głębokiego brązu, długie rzęsy, gładka, blada cera, długie zadbane palce i wysoki wzrost.
-Nie powinnaś rozmawiać z nieznajomymi. - powiedział wyciągając z kieszeni paczkę fajek i odpalając jedną. - Chcesz?
-Nie palę.
Głęboko zaciągnął się dymem i oparł się plecami o kamień. Kiedy stał bokiem kaptur zasłaniał większość jego twarzy ale kiedy wyciągał szyję wydmuchując z płuc szarawy dym ukazywał się dobrze zarysowany podbródek.
Zacisnęłam dłonie na kolanach i ziewnęłam.
-Śpiąca? - zapytał unosząc jedną brew.
-Jakby nie patrzeć późno już- odparłam. W głębi duszy wiedziałam, że Nieumarli nie śpią.
-Wracaj do domu. - odparł i rzucił papierosa na ziemię a następnie przygasił czubkiem buta.
-Odprowadzę cię. I tak nie mam nic lepszego do roboty. - powiedział i zaczął iść wzdłuż pomostu.
-Skąd wiesz gdzie idziemy? - zawołałam za nim zeskakując z murka.
-Po prostu wiem!

**

-Co się dzieje? - zapytałam w pół przytomna patrząc na pochylającą się nade mną Cassie.
-Straż skarbie. Wzywają nas. Wszystkich. - Dodała widząc jak zakrywam sie kołdrą.
W tej chwili miałam gdzieś Straż, chciałam się, cholera jasna -wyspać!
Burknęłam coś pod nosem i wygrzebałam się z pościeli.
Cassie złapała mnie za rękę i wyciągnęła na korytarz. Teraz zauważyłam, że ona również miała na sobie to w czym spała.
Biegnąc przez trawnik, czułam pod gołymi stopami wilgotną trawę. Zbiegłyśmy po schodach do sali treningowej.
Wszyscy z zainteresowaniem mierzyli mnie i Cassie, które jako jedyne byłyśmy w pół nagie.
-Co się gapisz? - warknęłam na chłopaka, który nachalnie mierzył wzrokiem moje długie nogi.
Przepchnęłyśmy się do Melissy, Davida, Petera i Toma. Mel zrobiła zdziwioną minę i spojrzała wymownie na swoje nogi okryte legginsami.
-Następnym razem uprzedźcie, że zamierzamy wyeksponować swoją nagość. - wzruszyła ramionami.
Nasza szóstka stała na betonowym odcinku blisko kamiennej ściany więc zimno strasznie ciągnęło po nogach. Potarłam ramiona i zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę. Z ust wydobywały mi się przy każdym oddechu obłoczki pary. Tom spojrzał na mnie czule i zdjął swoją bluzę, zostając jedynie w szarych dresach i butach. Okrył mnie bluzą, która sięgała mi krótki przed kolana. Byłam pewna, że teraz z kolei jemu jest zimno więc przesunęłam się do tyłu i wtuliłam plecami w jego nagi, umięśniony tors.
Objął mnie rękami, zaplatając dłonie na moim brzuchu.
Delikatnie kołysaliśmy się żeby było nam jeszcze cieplej a Clarissa i Carter weszli na podium.
-Przepraszamy, że tak późno. Większość z was pewnie dopiero wstała - tłum wydał pomruk zaniedowolenia- ale musimy zwiększyć patrole i ilość treningów. Jak pewnie wiecie nastąpiło włamanie do symulacji Nel Eddison. Szkoła nie ma pojęcia jak do tego doszło gdyż komputery, symulacje i dane są dobrze strzeżone.
Clarissa przerwała i pałeczkę przejął Carter.
-Dlatego obchody będziecie robić teraz czwórkami. I to nie tylko teren w okół internatów i szkoły  a także las, bramę główną do Akademii Hildegardy i cały budynek lekcyjny. Grupa pełniąca pierwszą wartę dostanie klucze uniwersalne do wszystkich bram i sal a następnie będzie je przekazywała kolejnej. Wychodząc zajrzyjcie na tablicę. Są tam nowe przydziały i dyżury. A teraz możecie się rozejść.
Tom puścił moje ramiona i podszedł do tablicy. Kiedy wrócił oznajmił, że nadal jesteśmy razem ale teraz z Noah i Tristanem.

Wróciłam do pokoju i kiedy już miałam iść spać usłyszałam ciche pukanie w okno. Ostrożnie podeszłam do niego i otworzyłam je. Po chwili do pokoju wśliznęły się długie, zgrabne nogi Chelsee.
-Czemu przychodzisz tu tak późno?- zapytałam kiedy rudowłosa stanęła przede mną.
-Od początku roku jestem wolontariuszką u nas w skrzydle szpitalnym. To chyba wiesz. W każdym bądź razie.. to co Nel miała na twarzy....
-Życie po śmierci.. - szepnęłam spuszczając wzrok.
-No właśnie... bo... ona... umarła w tej symulacji..
-Co chcesz przez to powiedzieć?- spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami.
-Nel nie żyje Hope. Tak mi przykro. - położyła mi jedną dłoń na ramieniu a po jej policzku popłynęła łza. Następnie przewiesiła nogi przez parapet i zostawiła mnie samą z myślami.

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 5.

Specjalna dedykacja dla : OLIWI! Bo.... pisząc z nią ryłam jak nwm i nie mogłam się skupić na pisaniu, i jest najbardziej rozpraszającą osobą kiedy zamierzam wziąć się za rozdział xD
Nie biorę udziału w Liebster Award więc tylko odpowiam na pytania Kamili :) :
1. Trudne pytanie.. ale chyba siedziałam i stukałam długopisem o zęby czytając "Piękni i martwi" :)
2. Ze swoich emocji i wyobraźni bo to one najwięcej wiedzą o moich bohaterach. Wyobraźnia jest moją wieczną inspiracją <3
3. Około 2-3 tygodni jeśli nie mam weny :( Jeśli mam 1-2 dni :)
4. Czasami pomaga mi siostra - pytam ją o zdanie.
5. 7 ale jedno usunięte więc 6 :)
6. Od więcej niż roku.
7. Skoro zostałam nominowana trzy razy (dziękuję <3) to tak. Czuję się doceniana ale ważniejsze jest dla mnie to, że ktoś wplątuje się w życie moich bohaterów i czeka aż zrobię kolejny ruch :)
8. Trudno powiedzieć ale myślę, że gdzieś tak 8-7 bo perfekcyjnie nie jest i muszę jeszcze popracować :)
9. Mam dwa blogi, które nie są o nich :)
10. Tak :)
11. Zależy od okoliczności ale bardziej szczęśliwe bo jestem szczęśliwa kiedy bohaterzy też są :)
******************************************************************************
-Gdzie Tom? - zapytała Amy rzucając torbę na krzesło obok mnie.
-A tak ci do niego śpieszno? - rzuciłam nie odrywając się od notatek. Wszystkie moje zeszyty przecinały łacińskie słowa caelum, inferno, speculator vero, mortem i memoria. Oprócz tego masa wzorków, różnych zawijasów i obrazków przedstawiających usta, oczy, skrzydła, serce na wyciągniętych dłoniach.
-Pff. Ani trochę, dlatego pytam. - Zarumieniła się lekko. Powszechnie wiadomo było, że chłopak przypadł jej do gustu.
Pokręciłam tylko głową i zakryłam usta dłonią aby się nie roześmiać. Amy odgarnęła swoje czarne kosmyki z twarzy i usiadła na skraju krzesła zakładając nogę na nogę. Można by uznać, że była naprawdę ładna. Opalona skóra wpasowała się idealnie pod ciemne włosy i brązowe oczy. Niestety - z tego co wiem : to nie jest typ Toma. Nie żebym z nim jakoś specjalnie gadała o takich rzeczach ale warty nie zawsze są ciekawe więc pogadać można.
A jeśli chodzi o jego nieobecność to... no cóż. Miał mieć przerwę w trasie ale grają ostatni koncert przed tym jak na cały rok zostanie zamknięty za murami szkoły. Zadzwonił dzwonek. Drzwi sali z trzaskiem otwarły się i weszła przez nie wysoka, szczupła kobieta, niosąc w rękach stertę papierów i czarną teczkę. Nauczycielka historii. Położyła stertę na biurko i poruszyła głową, odrzucając luźne pasma włosów do tyłu. Poprawiła okulary i wyszła na środek klasy.
-A więc.. Dzisiaj omówimy legendy panujące w świecie strażników. znacie jakieś? - spojrzała na nas spod prostokątnych szkieł w czarnych oprawkach. Amy energicznie uniosła rękę w górę.
-Tak?
-Babcia opowiadała mi o
quinque et mortuos. - zmarszczyła nos i przekrzywiła usta ukazując zęby. Pani Mariante odchrząknęła i spojrzała na nią zaciskając wargi.
-Amylinne... wiesz, że zakazano mówienia o tej klątwie. - powiedziała spokojnie. Przysiadła na brzegu ławki przed nami, splatając nogi w kolanach.
-Tak proszę pani... Ale chciałabym wiedzieć jak to naprawdę było! - zaprotestowała dziewczyna wbijając w nauczycielkę skupiony wzrok. Kobieta wstała i zamknęła drzwi na klucz. Westchnęła i odwróciła się w stronę uczniów.
-Dobrze, opowiem wam o tym... ale.... ani słowa o tym. NIKOMU. Wyrzuciliby mnie za to...

Kiedy klasa umilkła i skupiła się na jej osobie, zaczęła:
-Około 100 lat temu żyło pięciu braci. Wszyscy zakochani na zabój w swoich narzeczonych. Ich kobiety były piękne, inteligentne i urodą kusiły samego diabła. Bracia byli strażnikami najwyższej rangi zaś ich narzeczone zwane były jako "
quinque susurri". Pięć szeptów. Nie były siostrami, lecz przyjaciółkami. Mówiły zgodnym głosem, unikały konfliktów. Pewnego dnia siedziały na łące, jak zwykle plotąc wianki z polnych kwiatów i czesząc swoje długie włosy , kiedy je napadnięto. Wszystkie były w jednym wieku. Miały po 18 lat.. - westchnęła- Całą piątkę brutalnie zarżnięto. Ich ciała znaleziono na dnie rzeki Terront. Bracia załamali się. Spędzili dnie i noce szukając czegoś co przywróci duszę ich ukochanym. Ponoć znaleźli to czego szukali ale niestety tą tajemnicę zabrali do grobu. Zmarli w wyniku zawału serca.
-Myśli pani, że to czego szukali istnieje?- zapytałam gryząc gumkę ołówka.
-Myślę, że nie byliby tak głupi aby ich rozwiązanie zniknęło - szepnęła patrząc za okno.
Do końca lekcji nie mogłam sie skupić. Myślami wracałam do tych kobiet. Jakie były? Jak wyglądały? Dlaczego pięć szeptów?


         Tom gonił Georga po drewnianym parkiecie z zamiarem przyłożenia mu i odbicia "Molly"- jego czarno-białej gitary. Bill patrzył na tę dziecinadę z lekkim poirytowaniem. Uniósł jedną brew i uśmiechnął się chytrze. Gdy Georg był blisko niego, czarnowłosy wystawił swoją długą nogę. Chłopak potknął się i ku wielkiemu zadowoleniu sprawcy wleciał na perkusję Gustava, która rozleciała się z brzękiem po całej scenie.
-Molly!- zawył Tom - No i coś debilu narobił?! Moja gitara! Jezu, rysa! Moja ukochana!- chłopak prowadził zawzięty monolog. Bill uśmiechnął się szeroko i poklepał bliźniaka po ramieniu a ten zmierzył go morderczym wzrokiem więc powoli wycofał się do garderoby.
Godzinę później cała czwórka stanęła na scenie. Bill stojąc tyłem do publiczności z westchnieniem obrócił w palcach mikrofon. Kiedy usłyszał pierwsze dźwięki perkusji i lekkie drżenie strun od gitary zaczął śpiewać. Miał wrażenie, że otwiera usta  bezwiednie i sam był zdziwiony kiedy wypłynął z nich dźwięk. Większość kobiet szalała za jego delikatnym, melodyjnym głosem i zrobiłyby wszystko, żeby móc tego głosu słuchać codziennie na żywo podczas gdy on był już nim kompletnie znudzony. Odwrócił się i uśmiechnął do wysokiej blondynki w pierwszym rzędzie.


         Przeczesałam palcami rozpuszczone włosy i podparłam pochyloną głowę na zaciśniętej pięści. Palcem przetarłam skórę tuż pod okiem. Zamknęłam oczy i wróciłam myślami do dziwnego zachowania Nelly. Godzinę temu spotkałam ją na korytarzu damskiego internatu. Oczami uciekała w bok niczym spłoszona surykatka. Mówiła, że ucieknie z tej szkoły, że nas okłamują, że tu nie jest bezpiecznie. Ręce jej drżały. Zaciekawiło mnie ro i zmartwiło.
-Czego ona się dowiedz...- urwałam, kiedy trzasnęły drzwi od biblioteki. Zdyszana Melissa położyła dłoń na moim ramieniu i naglącym szeptem powiedziała:
-Włamali się do symulacji Nelly!    
          Zerwałam się i pobiegłam za nią do pomieszczeń pod budynkiem. Było źle. Czerwone światło przelewało się przez sufit na oszkloną salę. Nel klęczała na środku sali trzymając się za głowę. Wrzeszczała z przerażenia. Łzy spływały jej po twarzy i cała drżała. Jeden z uczniów wyjaśnił mi, że Nel miała przejść symulację strachu i po kilku minutach upadła na kolana i zaczęła krzyczeć. Komputery zgasły ale symulacja się nie wyłączyła. Podeszłam do niej i mimo głośniejszych krzyków odsunęłam blond grzywkę na bok. Zakryłam usta dłonią i odskoczyłam. Na jej policzku widniał wypalone słowo  Memoria a pod tym księżyc i otaczające go pnącza. Księżyc z pnączami winorośli oznaczał powtórne życie lub jak kto woli - życie po śmierci mimo śmierci.
Wkoło Nelly zrobił się krąg z ciekawskich uczniów. Carter - chłopak Clarissy, który również uczy w naszej szkole przebijał się przez tłumek odpychając wszystkich na bok. Uklęknął obok Nel na jednym kolanie a ona uniosła na niego swoje turkusowe oczy. Carter zaczął szeptać a na jej twarzy widać było spokój. Po kilku minutach dziewczyna wstała i przy pomocy nauczyciela szeptu poszła do pielęgniarki. Odprowadziłam ją wzrokiem i wolnym krokiem wróciłam do pokoju. -Trzymaj się stary!- Georg poklepał Toma po plecach i wrócił do tourbusa. Bill stanął przed bratem i założył ręce na klatce piersiowej. -Nie musisz tu zostawać... - powiedział patrząc na niego z głębokim smutk8em ukrytym.w brązowych tęczówkach. -Muszę, jeśli nie chcę cię zabić.

poniedziałek, 17 marca 2014

Informacja

bez paniki, to nie zawieszenie :) Do Evie i osób które myślą podobnie:
o jest pierwszy blog, który piszę z perspektywy tylko jednej osoby i przyznam szczerze - bardziej mi to pasuje. Bill będzie się pojawiał znacznie wcześniej, na razie z ukrycia bo się nie znają. Ale kiedy się poznają obiecuję, że będzie o nim DUŻO więcej. Będzie cały rozdział poświęcony historii Billa ale to dopiero później. Czasu nie marnuję, codziennie wymyślam nowe scenariusze na ich spotkanie. Co dziwne mam już część akcji i zakończenie, najtrudniej jest właśnie teraz. Mogłabym napisać z perspektywy Billa ale wtedy mijałabym się ze zdarzeniami. Mogę opisywać co się u niego dzieje ale z narratora :) Informację umieszczam tu, ponieważ nwm kiedy dodam kolejny rozdział ale chyba prędko.
Więc:
                                                       Pozdrawiam i do następnego ♥

wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 4.

WAŻNE.
Czasami zastanawiam się dlaczego każde z moich opowiadań jest inne. Jedne po prostu banalne ale dość ciekawe, inne przejrzyste a jeszcze inne jak np. te jest dla mnie czymś więcej. Mam do was ogromną prośbę. Jest pewien pomysł a mianowicie, to, że oprócz opowiadań próbuję pisać książkę i zastanawiam się czy po zakończeniu tej historii wgrać to na Worda, żeby pozamieniać imiona. Rodzice powiedzieli, że jeśli będę chciała to ją wydadzą. No i tu się zaczyna myśl - czy chcielibyście mieć coś takiego na półkach?
***************************

-Tom, przyjeżdża ktoś do ciebie?- zapytała Cassie. Od dłuższego czasu staliśmy przed budynkiem szkoły, oczekując nadejścia nauczycieli. Dziś dzień odwiedzin, jeden z pięciu na rok. Z tej okazji mr. Nite wygłasza mowę z samego rana i cały dzień, jeśli ktoś do nas przyjedzie, możemy spędzić z bliskimi.
-Nie wiem. Pewnie Georg i Gustav. Ewentualnie mama i Gordon. - odparł zaciskając dłonie. Ani słoweem nie wspomniał o bracie. A przecież wydają się tacy zżyci.
Wiatr, który zerwał się jakieś dziesięć minut temu szarpał moim ubraniem. Szczelniej naciągnęłam sweter na ramiona i przytrzymałam go. Nie powinno tak wiać ale w Anglii pogoda żyje własnym życiem. Prognozy na nic się nie przydadzą, skoro pogoda potrafi zmienić się się w ciągu pięciu minut. Musieliby zrobić kanał w radiu albo telewizji, gdzie prognozy będą podawane co kilka minut. Ale kto by chciał ciągle na to uważać?
-Hope, a do ciebie ktoś przyjedzie? - odwróciłam twarz w stronę gothki.
-Babcia i Silvenia. - odparłam spokojnie. Rodzice nigdy nie przyjeżdżali. Już dawno przestałam się tym przejmować. Przyzwyczaiłam się do tego, że nie uczestniczą w moim życiu. Po co robić sobie nadzieję skoro i tak nie przyjadą?
Silvenia przez wiele lat zastępowała mi ich obecność. Jest młodszą siostrą mojej mamy i z reguły powinna być moją ciocią ale jest starsza ode mnie tylko o dwa lata więc jest dla mnie jak starsza siostra. Odkąd pamiętam wychowywana byłam przez nią i babcię. I wiele im za to zawdzięczam.
-Ja się spodziewam Chrisa i Matta..- tu spojrzała znacząco na Melissę.
Krótkie wyjaśnienie - Chris to chłopak Cassie a Matt jest jej bratem, który jawnie flirtuje z Melissą.
-Ej, no co ja ci poradzę, że twój brat nie może się oprzeć temu? - wskazała rękami swoje ciało od stóp po czubek głowy i uśmiechnęła się słodko.
Zaśmiałam się krótko i na podium weszła Clarissa a za nią dyrektorka. Momentalnie zaległa cisza.

-Hope! - wysoka blondynka machała do mnie z odległości kilku metrów. Jej uśmiech rozciągnięty był na conajmniej pół twarzy. Wydymała czerwone wargi stukając o metalową siatkę ogradzającą boisko. Oprócz gier typu "Orientuj się" i "Miej oczy otwarte" musimy w coś grać, czymś się zajmować. Padło na football i koszykówkę. Nieraz rozkładamy siatki i gramy dla zabawy w siatkówkę.
-Gdzie babcia? - zapytałam, kiedy już wypuściła mnie z uścisku.
-Rozmawia z Evą- odparła spokojnie. Eva, czyli nasza dyrektorka bardzo liczy się ze zdaniem naszej babci w różnych kwestiach.
Przecięłyśmy boisko i ruszyłyśmy w stronę fontanny. Silvenia usiadła na grzbiecie wielkiego kamiennego lwa.
-Hej mała, chciałem ci przedstawić moich kumpli. - Tom podszedł do nas z dwoma chłopakami, którzy byli totalnie różni. Jeden miał krótkie włosy i był blondynem. Drugi miał brązowe włosy do ramion. Silvenia spojrzała na nich i rozciągnęła idealne usta w uśmiechu.
-Gustav i Georg. - przedstawił dredziarz. - a to Hope. - dodał z uśmiechem i wskazał na mnie.
-A to moja siostra Silvenia - uśmiechnęłam się i kiwnęłam na blondynkę.
Zaczęliśmy rozmawiać dopóki babcia nie przyszła. Koniecznie chciała zobaczyć jak się urządziłam więc poszłyśmy do mojego pokoju w internacie dziewczyn.
W ciągu pobytu tutaj zdążyłam już poprzestawiać meble. Biurko stało teraz obok okna, łóżko stało pod ścianą a szafka zaraz obok drzwi do łazienki.
Pokój obok mnie był pusty, od kilku lat niezamieszkany. Słyszałam, że dziewczyna się tam powiesiła więc nie chcieli narażać uczniów na to aby czuli się nieswojo mieszkając tam. Na samą myśl o tym wzdrygam się.
To tylko plotka. Mam nadzieję.
  Razem z Silvenią i babcią Anną przekraczamy próg pokoju.
Babcia wydaje zduszony jęk natrafiając wzrokiem na wielki biały pentagram na czarnym materiale rozciągniętym na ścianie obok łóżka. Silv zaczęła chichotać a ja tylko wzruszyłam ramionami.
Babcia zrobiła się czerwona na twarzy ale nic nie powiedziała. To nie moja wina, że wierzę w takie rzeczy. Interesuję się tym tak samo jak nasi przodkowie. Oni również używali pentagramów jako znaków odstraszających nieumarłych.
Długo rozmawiałyśmy a potem Silvenia zabrała mnie na miasto. Babcia została w szkole aby pomóc Evie przy dokumentacji szkolnej. Nie chciała nam powiedzieć nic więcej oprócz tego, że coś zniknęło. Wieczór spędziłam na spacerze z blondynką. Kiedy wróciłam do pokoju momentalnie zapadłam w sen.

Wstałam z wrażeniem, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się ale nie zobaczyłam niczego podejrzanego. Nie czekając aż przeczucie wróci, ubrałam się w obcisły strój i związałam w wysoki kucyk.
Zawsze dzień po Odwiedzinach mamy coś w rodzaju testów. Czasami jest to symulacja, wytrzymałość, szybkość myślenia albo spryt. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Pchnęłam drzwi Korytarza Sprawiedliwych i wmieszałam się w tłum drugoklasistów.
Po kolei wywoływali imiona. Widziałam tylko jak ludzie znikają za drzwiami. Oparłam się plecami o zimną ścianę. Teraz Tom. Odliczałam sekundy. Raz, dwa, trzy, cztery.... Zawsze bałam się tych testów. Moja drobna budowa zazwyczaj nie działała przekonująco na oceniających. Z tego wszystkiego najgorsze są symulacje. Zostajemy zamykani w szklanym pokoju i wstrzykują nam substancje wywołujące halucynacje. Jesteśmy wtedy w swokch koszmarach, stawiamy czoło temu co napawa nas przerażeniem.
Mam dziesięć lęków, stosunkowo mało. Mniej niż połowa przeciętnych strażników. Żeby zmierzyć się z nieumarłymi musimy zwalczać lęk i pokonywać swoje bariery.
-Hope Milings. - woła kobieta o szarych włosach i macha na mnie ręką.
Przełykam ślinę i wchodzę do pomieszczenia. W tej szkole dzieje się więcej niż ktokolwiek by przypuszczał.
Wmurowało mnie kiedy na środku sali zobaczyłam metalowy fotel. Przegryzając wargę podeszłam do niego. Kiedy doktor Hollen kiwnął ręką, żebym usiadła - zawahałam się.
-Co to jest?- zapytałam ostrożnie opierając plecy na metalu.
-Maszyna, która pozwoli mi zbadać jaką masz duszę. - odpowiedział przypinając mi elektrody do całego ciała.
-Po co badać duszę? To śmieszne! - prychnęłam ale pozwoliłam, żeby podpiął mnie do monitora.
-To nie jest bez sensu. Coś się ostatnio stało i musimy to zbadać. - powiedział zanim ugryzł się w język.
Przebiegł po mnie spłoszonym wzrokiem i powiedział abym oczyściła umysł. Oddychałam spokojnie, z zamkniętymi oczami aż usłyszałam stłumiony okrzyk doktora.
-Coś się stało?- zapytałam. Bałam się, że z wynikami jest coś nie tak.
-Jezu... Hope. Nikt nie może tego zobaczyć! Słyszysz? Nikt!
-Ale czego zobaczyć proszę Pana? O co chodzi?
-Jesteś..  masz... pozorność. Jesteś Pozorną!
-Co Pan bredzi? - zdenerwowałam się. Westchnęłam i odpięłam elektrody. - Niech mi to Pan pokaże.
Odsunął się od komputera. Było tam napisane, czarno na białym, że mam duszę Pozornej. Ale co to znaczy?
-Nikomu nie mów o wynikach, wpiszę inne. Proszę a nawet błagam. Zatrzymaj to dla siebie!
Obiecałam mu to i wyszłam z pomieszczenia. Muszę się dowiedzieć kim jest strażnik z duszą Pozornego. "Coś się ostatnio stało". Te słowa dzwoniły mi w uszach, kiedy opuszczałam salę.

Przerzuciłam nogi przez zwaloną kłodę i zaśmiałam się pokazując do tyłu, żeby byli odrobinę ciszej.
Kiedy testy się skończyły był już wieczór. Jak co roku kilku strażników z drugiej i trzeciej klasy zabierało kilkunastu nowicjuszy z niższych bądź równoległych klas na próbę odwagi. Po północy wymknęliśmy się z terenu szkoły i biegliśmy pięć kilometrów przez las. Następnie kolejne trzy przebiegliśmy drogą do opuszczonych magazynów.
Włączyłam awaryjne zasilanie i grupami wjechaliśmy windami na ostatnie, dwunaste piętro. Z uśmiechem i nieskrywanym zadowoleniem patrzyłam jak nowi panukują. Jeszcze rok temu sama stałam tu pierwszy raz.
-No to może pierwsza ty, Hope? - zapytał Kevin kucając nad grawędzią dachu. Powoli zaczął zapinać uprząrz i wciągać liny.
-Ooo. Chętnie. - uśmiechnęłam się szeroko i pozwoliłam aby Josh zapiął wokół mnie pasy, które podał mu Kevin.
-No to jazda mała, pokaż im co to znaczy odwaga. - klepnął mnie w plecy.
Cofnęłam się kilka kroków i z rozbiegu skoczyłam z dachu głową w dół. Rozłożyłam ręce i zgięłam nogi w kolanach. Powietrze drażniło odkrytą skórę. Czułam jak moje ciało staje się lżejsze. Wydałam z siebie okrzyk radości i uniosłam głowę.
Zapomniałam o wynikach testu, o rodzicach, o babci. Zostałam tylko ja i grawitacja. Zatrzymałam się metr nad ziemią. Odpięłam pasy drżącymi z podekscytowania palcami i skoczyłam w dół, lądując w kuckach.
Usłyszałam ponad sobą okrzyk. Nie była pewna czy radości czy strachu ale zaśmiała się pod nosem.
Chwile później obok mnie wylądował Tom, chwiejąc się na nogach. Przytuliłam go i pogratulowałam. Mój pierwszy skok wyglądał gorzej.
Tyle, że mnie złapał Josh. A teraz skakaliśmy pierwsi.

Nie przyjechał bo nie mógł. Nie miał tam wstępu. Na tym terenie z każdej strony otaczało go niebezpieczeństwo. Więc dlaczego tu przychodził?
Odpowiedź jest prosta. Bo brakowało mu brata. Zwyczajnie mu go brakowało. Jest jedna rzecz gorsza od bycia martwym. A jest nią bycie martwym i samotnym. Czuł się jak szmaciana lalka, wypruta z wszelkich uczuć. Jakby już nic nie mogło zmienić tego co czuje. Oczy zaczęły go piec ale wiedział, że martwi nie płaczą.
Zacisnął dłonie wbijając paznokcie głęboko w skórę. Krew spływała z drobnych nacięć ale on ich nie czuł. Wolnym krokiem skierował się w stronę miasta, z daleka od lasu. Był szybki. W godzinę potrafił przebiec od pięćdziesięciu do stu kilometrów. Zatrzymał się w pół kroku i zawył z wściekłości. Był żałosny. Wiedział to. Był żałosny i nic nie może tego zmienić. Nic i nikt. Bo to siedzi w nim. W tym co zostało z jego poharatanego serca. Był silny póki w niego wierzyli. Wiary zabrakło. Teraz jest żałosny.

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 3.

Kucnęłam obok łóżka Lisy (inny skrót od Melissa) i wsunęłam rękę pod łóżko. Wymacałam palcami ruchomą płytkę i nacisnęłam na nią całą dłonią. Usłyszałyśmy ciche kliknięcie i odgłos odsuwanych kamiennych drzwi. W zeszłym roku przez przypadek odkryłyśmy to przejście ( które teraz, tak na marginesie było naszą składnią alkoholu), kiedy Melissie zleciał ulubiony kolczyk.
   Cassie wsunęła się do środka jako, że była najdrobniejsza i wróciła po chwili, trzymając w rękach szampana i dwie butelki wina. Śmiejąc się, przeszłyśmy do mojego pokoju i podtrzymując się gargulców - na dach.
Oparłyśmy się o murowany komin i otworzyłyśmy butelki o gwoździa, którego przybiłyśmy między cegły. Wziąłam łyk swojego piwa i po chwili poczułam w gardle charakterystyczny smak.
-No. To teraz opowiadaj. - zarządziła Cass patrząc na mnie.
Nie zrozumiałam o co chodzi a ona widząc moją minę dodała :
-Twoim partnerem jest chłopak, za którego towarzystwo dziewczyny są gotowe wydrapać ci oczy.
-Dlaczego? - zdziwiłam się. Wprawdzie widziałam jak rozdaje autografy ale nie myślałam, że jest tak.. hmm... porządany. To chyba odpowiednie słowo. 
-Bo jest, uwaga... - zrobiła dramatyczną pauzę. -...gitarzystą Tokio Hotel! - dokończyła i podniosła butelkę do ust.
W sumie..? Miło. Tylko dlaczego postanowił się tu uczyć? Po co mu to? Przecież nie będzie łapać nieumarłych! Jemu tak naprawdę nie przydałoby się w karierze rozpoznawanie martwych i grzebanie ich w ziemi.
-Dość o facetach! Jesteśmy tu, żeby się napić. - zaśmiałam się, kiedy Melissa to powiedziała.
-Za udany semestr! - zawołałam i uniosłam butelkę ku górze.
-Za udany semestr! - zawtórowały mi.
Minęły dwie godziny odkąd weszłyśmy na dach. I chociaż to w sumie nie tak długo - już miałyśmy bombę.
Cassie skomentowała wypowiedź Lisy a ja ryknęłam śmiechem. Nagle usłyszałyśmy, że ktoś nas woła.
-Hope! Do cholery! Kaulitz cię szuka! Za dziesięć minut zaczynacie wartę! - darł się z dołu Peter.
-Dzisiaj środa? - zwróciłam się do dziewczyn a one przytaknęły. - Ou.
Uważając aby się nie potknąć, schodziłam po gargulcach, co było trudne kiedy jest się wstawionym. Wśliznęłam się przez okno do pokoju i zbiegłam po schodach. W budynku głównym czekał na mnie Tom, już ubrany w strój Straży.
Szłam zataczając się i podśmiewując pod nosem. Rzadko piłam ale no cóż, jak już piłam to miałam później fazy.
Tom zbliżył się do mnie i zmarszczył nos.
-Piłaś?
-Siedziałam na dachu. - odpowiedziałam wymijająco, nakręcając kosmyk włosów na palec.
-Oj, Hope, Hope. - pokręcił głową. - Dasz radę te dwie godziny?
-Jestem wstawiona a zeszłam z dachu po gargulcach. - po krótkim namyśle dodałam. - Ale musisz mi pomóc ubrać to cholerstwo. - wskazałam na jego ubranie.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Jeśli tego sobie życzysz...
Zeszłam po schodach, podtrzymując się ramienia Toma.
Kiedy weszliśmy do szatni, usiadłam na ławce opierając głowę na rękach. Tom chodził wzdłóż haczyków z wypisanymi imionami i nazwiskami, szukając mojego stroju. Po minucie wrócił z ubraniami przerzuconymi przez ramię.
-Przykro mi ale ja cię sam nie rozbiorę i nie ubiorę z powrotem. - podparł ręce na biodrach.
Nic nie mówiąc, wstałam i ściągnęłam koszulkę, rzucając ją na ławkę. Byłam na te pijana, że nie zwracałam uwagi na to, że Tom jest facetem a ja na ogół się przy nich nie rozbieram. Jakoś bez większego przyglądania się mojemu ciału, pomógł mi założyć bluzkę i ściągnąć jeansy.
Spodnie ubrałam sama a chłopak założył mi wysokie trampki z grubą podeszwą.
-Gotowa?
-A mam wybór? - jęknęłam i zaczęliśmy patrol. Idąc podpierałam się na łopacie, Tom swoją przerzucił przez plecy.
Szliśmy w ciszy, uważnie obserwując miejsca gdzie świeciliśmy latarkami. Czułam wyraźnie stężone powietrze ale równie dobrze mogły być to opary z alkoholu więc nie zwracałam na nie uwagi. Promienie latarki padały na odległe skrawki trawników, krzaki, drzewa i ściany budynków upewniając mnie, że tsm nic nie ma czyli najpewniej moje przeczucie były za sprawą alkoholu.
Nagle zobaczyłam jakiś ruch pod fontanną. Szturchnęłam go i na migi pokazałam mu, żeby szedł za mną.
Gdy byliśmy dość blisko, Tom włączył ponownie latarkę, świecąc w prosto w twarze całująchch się pierwszaków. Spojrzeli na nas przestraszeni. Tom uśmiechnął się a kolczyk w jego wardze błysnął w mroku.
-Zostawmy ich. - powiedział i wziął mnie za łokieć. Kiedy byliśmy trochę dalej, parsknął śmiechem i pokręcił głową - często młodzi się tu spotykają po zmroku?
-Większość. Ale są ciekawsze sytuacje. Kilka razy w roku, conajmniej połowa szkoły idzie nad jezioro pływać nago albo do lasu na ognisko. Mamy tam swoją polanę. - uśmiechnęłam się na wspomnienie ostatniego ogniska. Odbyło się ono w zimie i graliśmy w wyzwania. Musiałam w bieliźnie wskoczyć do jeziora z pomostu. A kto był taki genialny i dał mi to zadanie? Carolyn. Jedna z tych dziewczyn, które zazdroszczą mi wysokich wyników i tych, które uważają się za lepsze bo są z bardzo zamożnych i wpływowych rodzin. No ok, też byłam rodowitą strażniczką i na wstępie przyjęli mnie do Straży ale nie zadzieram nosa!
-Najbliższy taki dzień będzie dokładnie za miesiąc. Na koniec semestrów szkoła użądza nam bale na sali gimnastycznej. - Chłopak słuchał uważnie i kiwał głową. Dzięki temu, że chodziłam po świeżym powietrzu wytrzeźwiałam. No, chociaż po części bo dalej się chwiałam i nie mogłam złapać koordynacji w terenie.
-W sumie cieszę się, że mogłem tu przyjechać. Trasa jest wykańczająca a szkoła... Szkoła jest powrotem do normalności. Chociaż częściowej. - Wzruszył ramionami i spojrzał w niebo.
-A tak właściwie to dlaczego tu jesteś? Nie obraź się ale ta wiedza, jak się opanować i ogólnie zachowywać przy nieumarłym nie jest ci potrzebna, kiedy jeździsz z zespołem po świecie.
Jego twarz natychmiast stężała. W ciemności zauważyłam jak drga zaciskana przez niego szczęka.
Nie odpowiedział na moje pytanie tylko zapytał:
-Która godzina?
Westchnęłam i spojrzałam na wyświetlacz komórki. Nasza warta trwała od 2 w nocy do 4 nad ranem.
-Za piętnaście minut kończymy zmianę. Wracajmy już. - Byliśmy na linii lasu a musieliśmy wrócić do budynku głównego.

-Wszystko dobrze? Nie wyglądasz najlepiej.- powiedziała Cassie zaniepokojonym tonem. Ona nigdy nie miewała bólu głowy czy kaca. W sumie dziwiłam jej się, przecież zawsze piła prawie tyle ile Melissa, a Mel piła dużo. Następnego dnia zwykle i ja i Lisa wyglądałyśmy jak żywe trupy.
-Taaa... - ziewnęłam rozciągając ręce ku górze.
Tom dosiadł się do nas ze swoją tacą.
-Nieraz zarywałem noce. Czy to w studiu, czy tourbusie, albo z dzislewczyną ale to mniej ważne. W każdym bądź razie nieraz te noce zarywałem ale nie mogę się przyzwyczaić do tych wart. - powiedział a następnie ziewnął i podniósł do uzt kanapkę.
-Przyzwyczaisz się - odpowiedział David i zajął się swoimi płatkami. Zobaczyłam, że nie tylko ja nie byłam głodna. Melissa również nic nie tknęła. Wskazałam głową na drzwi i zapytałam czy idzie. Przewiesiła plecak przez ramię i obeszła stolik.
      Patrzyłam jak Clarissa równym krokiem chodzi w te i z powrotem po sali tłumacząc zasady gry, w którą mieliśmy zagrać. Polegała ona na szukaniu martwych zwierząt umieszczonych na terenie szkoły. To nie było zbyt interesujące ale po niecałej godzinie oddałam jej kartkę z zaznaczonymi nazwami i miejscami, gdzie schowane były nieżywe stworzenia.

Stanął w cieniu drzew i obserwował. Obserwował brata z jakąś dziewczyną. Dokładnie widział, że robią zwiady. Nie czuli go, nie widzieli. Nie byli zbyt spostrzegawczy a stał tu cały czas. Prychnął. Jego brat był tu przez niego. Gdyby wtedy nie uparł się i nie pojechał sam w to cholerne miejsce, nie byłoby go tu. Jego serce by biło regularnym rytmem, miałby dusze i czułby to, że ostre krawędzie kory ranią mu dłoń. Ale tego nie czuł. Nic już nie czuł. Odkąd się utopił, nie czuł nic. Natomiast wiedział, że ludzie nie mogą wiedzieć. Nie mogą bo... bo co? Nie zrozumieli by. Kazaliby go zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Tyle, że on tego nie wymyślił. Naprawdę umarł i naprawdę żył. Ale teraz był martwy. Mimo iż był żywy, chodził, śpiewał.. Jego dusza była martwa. Opuściły go resztki nadzieji. Nic już nie mogło być dobrze. Był nieśmiertelny, tego się nie da wiecznie ukryć. Będzie patrzył jak jego rodzina i przyjaciele starzeją się i umierają. A on będzie żył, zostanie sam. Wolałby znowu umrzeć niż skazywać się na życie bez nich. Zacisnął szczękę i przymknął oczy. Mocno zacisnął pięści i wycofał się w głąb lasu a następnie odszedł, zostawiając za sobą kruchy ślad zimnego wiatru ale zabierając pustkę, którą tak bardzo chciał porzucić.

wtorek, 4 marca 2014

Rozdział 2.

"-Mel! Melissa! Wracaj tu do cholery! - syczałam zduszonym szeptem idąc pochylona w cieniu drzew. Obie na boso, obie w koszulach. Biegłyśmy, kryjąc się za drzewami  w stronę altanki. W rękach dzierżyłyśmy łopaty z ostrymi trzonami i dopiero co zaostrzonymi szuflami. Melissa w pewnym momencie zatrzymała się i kucnęła pod wielkim dębem. Ja, chowając się za gałęziami podciągnęłam się z zwinnością kota na pierwszy gruby konar i zakryłam się liśćmi.
Potarłam ramiona. Przerażające, mrożące krew w żyłach zimno przenikało mnie na wskroś. Serce biło mi w klatce piersiowej jak oszalałe, obijając się o żebra.
Dwie postaci w czerwonych pelerynach stały w drewnianej altance niemo wypowiadając słowa. Spojrzałam na Melissę. Nasze spojrzenia spotkały się i zaczęła cicho odliczać do trzech. Gdy już miałyśmy się poderwać, postacie odwróciły się w naszą stronę zdejmując kaptury z głów. Zawiał wiatr rozwiewając liście i ukazując mnie schowaną między gałązkami. Przełknęłam głośno ślinę kiedy mężczyzna o bladej skórze wskazał na mnie kościstym palcem. Zrobiłam salto w tył i wylądowałam w kuckach na ziemi, zadrapując boleśnie dłonie na suchych gałązkach i kamyczkach. Zerwałam się do biegu, Mellisa też. Biegłyśmy żwirowaną ścieżką bez opamiętania, kalecząc bose stopy. Czułyśmy na karku pościg. Dobiegłam do drzwi i szarpnęłam je. Zamknięte. "

Usiadłam na łóżku łapiąc gwałtownie powietrze. Co to było? Nigdy nie zdarzały mi się koszmary. Ten sen był tak realistyczny, że nadal czułam suchą korę pod palcami i kamienie wbijające się w stopy. Przysunęłam się do ściany, zakryłam kolana kołdrą i objęłam ramiona rękami. Zadrżałam, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wstałam i otorzyłam je, wpuszczając do środka Melissę.
-Wszystko w porządku? Krzyczałaś. - powiedziała obejmując mnie ramieniem i siadając na łóżku.
-Jest ok.. ale..  śniło mi się coś. - i opowiedziałam jej o tym.
-Fakt, moja ciekawość napewno nas kiedyś zgubi ale wytłumacz mi dlaczego byłyśmy w koszulach?
-Skąd mam to niby wiedzieć? - burknęłam.
-Za  godzinę mamy pierwsze śniadanie szkolne a potem na lekcje. - zmieniła temat. - idziemy teraz czy później?
Dopiero teraz zauważyłam, że przyjaciółka jest ubrana. Konkretniej, że ma na sobie mundurek składający się ze spódnicy przed kolano w kolorze granatowym, białej koszuli włożonej w spódnicę i krawatu z logo szkoły.
Nic nie mówiąc wyskoczyłam z łóżka i poszłam do łazienki się ubrać i uczesać.
Zeszłyśmy po schodach na dół i do budynku głównego. Gdy weszłyśmy do stołówki przy stolikach siedziały pojedyncze osoby jedząc kanapki i płatki z mlekiem. Ja poszłam do stolika a Mel raźnym krokiem skierowała się w stronę lady.
-Dzień dobry, Gretel! - zawołała blondynka do kucharki i wzięła od niej tacę z jedzeniem dla dwóch osób. Położyła ją na blacie stołu i usiadła naprzeciwko mnie.
-Dzisiaj w szkole pojawi się ten nowy - zaświergotała.
-Ty jeszcze nie odpuściłaś? - powiedziałam ze zrezygnowaniem w głosie. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zanurzyła łyżkę w płatkach kukurydzianych. Podniosłam kanapkę na wysokość oczy i oglądałam przez chwilę wystającą spod kromki sałatę.
Po dziesięciu minutach zdjęłyśmy torby z oparć krzeseł, wyszłyśmy z jadalni i poszłyśmy do skrzydła szkolnego. Nie mam pojęcia o co chodzi Melissie, co może być tak fascynującego w jednym nowym uczniu? Co roku przychodzi przynajmniej 40 nowych uczniów!
Stanęłam na szczycie schodów ze słuchawkani w uszach, Melissa poszła do toalety. Nagle ktoś wpadł na mnie z rozpędem. Potknęłam się o własne nogi i sturlałam się po schodach obijając dosłownie wszystkie kości. Wylądowałam na półpiętrze schodów, w czyichś ramionach. Serce waliło mi jakbym przebiegła 5 kilometrów, szeroko otwartymi oczami patrzyłam w sufit i kurczowo trzymałam się szerokiej bluzy osoby, która mnie złapała.
-Wszystko w porządku? - usłyszałam głęboki, męski głos. Dziwne uczucie, to pytanie padło dzisiaj w moim kierunku już drugi raz. - możesz stać?
-Tak, jasne..- powiedziałam i zachwiałam się kiedy mnie puścił.
-Oj, widzę, że jednak nie. Czekaj, pomogę. - uśmiechnął się a kolczyk w jego wardze uniósł się razem z kącikiem ust. Zauważyłam, że miał na głowie kaptur, jego ciuchy były o kilka rozmiarów za duże, na ramieniu leżało kilka dredów a na twarzy miał duże, ciemne okulary.
-Wiesz...jeszcze się nie orientuję, gdzie jest pielęgniarka? - zapytał po chwili.
-Na końcu korytarza w lewo. - syknęłam kiedy stanęłam na obolałej nodze. Chłopak zauważył to i mimo moich zapewnień, że sobie poradzę, wziął mnie na ręce.
Kiedy wyszliśmy z gabinetu, chłopak zaprowadził mnie do internatu. Pielęgniarka dała mi na dzisiaj zwolnienie ze szkoły i usztywniła mi nogę bandażem.
-Nie podziękowałam ci jeszcze... - zaczęłam.
-...za uratowanie życia. Tak wiem, nie ma za co. Lubię ratować piękne kobiety. - zaśmiał się ukazując zęby.
-Tak właściwie to jak masz na imię? Wiesz, nie widziałam cię tu wcześniej. - zmarszczyłam brwi. Skądś go znałam tylko skąd....?
-To ty nie wiesz? - zdziwił się ale szybko odzyskał rezerwę. - Nie miałem wcześniej warunków, żeby tu przyjechać. Teraz mamy przerwę w tra...- urwał nagle, przegryzając wargę. - Nie ważne, ja muszę iść, narazie! - odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę internatu męskiego.
Chciałam coś za nim zawołać ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i po prostu wróciłam do pokoju.

-No nareszcie! Gdzieś ty była cały dzień?! - zaatakowała mnie na dzień dobry Cassie. Zgłodniałam więc utykając poszłam na obiad.
Usiadłam na krześle i zaczęłam opowiadać o moim wypadku nie wspominając o tym, że mój wybawca wspomniał coś o jakiejś przerwie..
-Bardzo cię boli noga? - zapytał Peter odkładając widelec.
-Nie, nie tak bardzo. - jak najbardziej wyciągnęłam szyję w górę, szukając tajemniczego chłopaka. Nadal nie znałam jego imienia. Zastanawiałam się też nad tym jak ja niby mam iść dzisiaj na trening.
-Wyglądasz jak żyrafa- powiedziała Melissa wgryzając zęby w kurczaka.
Prychnęłam z oburzeniem. - a teraz jak lama - uśmiechnęła się szeroko i uchyliła przed lecącym w jej stronę bananem.
Cass i chłopaki zaczęli się śmiać, chwilę później śmialiśmy się już wszyscy.
Następnego dnia, 0:00
Po cichu wyszłam na korytarz, noga mnie już tak bardzo nie bolała więc chyba spokojnie mogłam wrócić na treningi.
  Przeszłam przez bramę budynku głównego i otworzyłam drzwi boczne. Ostrożnie schodziłam w dół po poszczerbionych, kamiennych schodach świecąc na nie latarką. Gdy byłam już blisko sali z damskiej szatni usłyszałam śmiech i podniecone rozmowy.
-Ponoć nowy ma być w Straży! - piszczała Anabeth. Melissa jej coś odpowiedziała i dźwięczny śmiech rudowłosej rozniósł się po pomieszczeniu. Ignorując je, zdjęłam z wieszaka strój składający się z czarnych bojówek, wysokich czarnych butów do biegania, czarnych rękawiczek bez palców i podkoszulki moro.
Włosy związałam w wysoki kucyk i wyszłam z szatni. Pchnęłam stalowe drzwi i weszłam na wyłożoną materacami drewnianą podłogę. W środku było już pięć osób. Ze zdziwnieniem rozpoznałam w nich tajemniczego chłopaka. Opierał się niedbale o ścianę i wiązał dredy. Czarny podkoszulek opinał mu brzuch i dobrze wyrzeźbione mięśnie.
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się.
-Hej. Musisz być bardzo zdolny skoro już cię przyjęli do Straży. - powiedziałam na wstępie.
-Hej. - zaśmiał się. - Tak właściwie to rzeczywiście ci się nie przedstawiłem. Jestem Tom.
-Hope.
-Nadzieja.. ślicznie. - zaśmiałam się z tej uwagi i kątem oka zauważyłam, że oniemiałe dziewczyny zatrzymują się w pół kroku i przyglądają się nam.
Kilka osób podeszło do Toma z prośbą o autograf a ja najwidoczniej miałam minę w stylu "WTF?!", bo chłopak uśmiechnął się przepraszająco.
Pokiwałam głową. Później go o to zapytam. I w tym momencie na podjum stanęła Clarissa ogłaszając pary strażnicze.
-David Perverson i Cassie Sov, Tom Kaulitz..- w tym momencie kilka dziewczyn zacisnęły kciuki i wstrzymały powietrze. - ... i Hope Milings.
-No to, witaj partnerze - wyszeptał mi na ucho a ja zaśmiałam się.
-Mam nadzieję, że szybko biegasz. - powiedziałam. Clarissa ogłosiła jeszcze kto w jakie dni patroluje teren i pokazała ćwiczenia rozgrzewkowe.
Tom zaczął przyciągać kolana do klatki piersiowej a ja robiąc to samo czułam na sobie masę spojrzeń.

************************
Przepraszam :( spiepszyłam ten rozdział, wiem o tym. Jeśli znajdziecie jakieś błędy to nie zwracajcie uwagi xD

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 1.

Chocolate Lover: możesz wyłapywać błędy bo nie zawsze mam czas sprawdzać :(
Reve tte: wejdź tam na pasek z boku i kilknij w "Nieumarli" i będziesz wiedzieć kto jest kim, znajduje się tam takie streszczenie :)
Ashley Evans: Cieszę się, że mimo wszystko postanowiłaś tu zaglądać :) Odcinków będzie znacznie więcej niż na poprzednich blogach bo ja sama najbardziej odnajduję się w pisaniu fantasy ;) Mam nadzieję, że jednak zostaniesz do końca ;*
Evie P: cieszę się że ci się podoba :) każdy czytelnik jest na wage złota :*
**************************
Hope:
Razem z przyjaciółmi uzgodniliśmy, że wszyscy wrócimy do Akademii tydzień przed końcem wakacji. W obrębie szkoły było dużo ciekawych miejsc gdzie mogliśmy uciec przed zasadami. Co dziwne, nawet na wakacjach musieliśmy przestrzegać szkolnych reguł. Jedynym wyjątkiem były reguły szkolne takie jak nie spóźnianie się na lekcje i mundurek.
      Postawiłam swoje walizki na podłodze wyłożonej niebiesko-białymi płytkami i rozglądnęłam się po holu. Wysoki biały sufit ze zdobieniami podobnymi do tych, które często spotykamy w kościołach i wielkie drewniane drzwi, za którymi znajdował się gabinet i pokój dyrektorki. Na końcu korytarza znajdowały się kolejne drzwi. Tym razem zrobione z metalu, z trzema mosiężnymi zasuwami. Te jedne drzwi były otwarte całe dnie a zamykane tylko na noc. Pchnęłam je i wyszłam z walizkami na teren internatów. Dom dziewcząt był położony sto metrów od budynku głównego a chłopców również sto. Budynki stały w odległości dziesięciu metrów, obok siebie. Wszystkie trzy budynki były połączone ze sobą żwirowanymi ścieżkami. Gdy dotarłam do swojego budynku, nacisnęłam klamkę i drzwi z lekkim uporem ustąpiły. W środku pachniało cytrynową pastą do podłóg i nikłym zapachem alkoholu (nikt nigdy nie mówił, że kobiety nie mogą przemycać wódki, piwa czy nawet wina).
    Weszłam po schodach na czwarte piętro i otworzyłam drzwi pokoju 420. Łóżko było zaścielone a szafki biurka opróżnione ze zgniecionych kartek. Wychyliłam się przez otwarte okno i z ulgą stwierdziłam, że droga, którą znalazłam była nietknięta. Wystarczyło przewiesić nogi przez parapet, opuścić się na rękach i stanąć na wystającym gzymsie aby po kilku krokach znaleźć się na dachu. Uwielbiałam wychodzić w nocy z pokoju i wspinać się na dach. Przysiadałam wtedy na prostym betonowym odcinku opierając się o komin i patrzyłam w gwiazdy. Zawsze kochałam myśleć o tym jak to jest z tymi małymi srebrzystymi punkcikami, że świecą dla nas przez miliony lat i przygasają dopiero wtedy kiedy nikt nie wie ile dokładnie pokoleń patrzyło na nie zabierając ze sobą odrobinę ich blasku. Dopiero wtedy, kiedy spełnią jakieś naiwne marzenie naiwnego człowieka.
   Westchnęłam i odsunęłam się od okna w głąb pokoju. Rozpięłam pierwszą walizkę i zajęłam się układaniem ciuchów.
Książki poustawiałam na półce nad łóżkiem i nim się obejrzałam była już 20:00. Zbiegłam szybko po schodach i pomknęłam przez trawnik. Przy drzwiach do głównego budynku spotkałam Melissę. Jej ciemny makijaż fajnie kontrastował z białymi włosami do ramion i luźną grzywką na boku. Luźna biała bluzka z ćwiekami na ramionach powiewała na delikatnym wietrze.
Wpadłam w ramiona przyjaciółki i mocno ją uściskałam. Naprawdę się za nią stęskniłam. Tak samo jak za Cassie, Davidem i Peterem ale ich jeszcze nie było. W szkolnej stołówce było zupełnie pusto. Weszłyśmy przez drzwi, na których pisało "Uczniom wstęp wzbroniony" i podeszłyśmy do kuchenki skąd wziąłyśmy sobie jedzenie. Wymaszerowując z kuchni spotkałyśmy kucharkę.
-Cześć Gretel, jesteśmy tylko my więc wzięłyśmy sobie z kuchni jedzenie. Mam nadzieję że się nie gniewasz. - powiedziała Melissa uśmiechając się delikatnie.
Gretel skinęła tylko uprzejmi głową i zniknęła za drzwiami.
Usiadłyśmy na środku sali i zaczęłyśmy jeść. W pewnym momencie odsunęłam widelec od ust i powiedziałam:
-Nie wydaje ci się dziwne, że nie ma nigdzie nauczycieli? Ani jednego nie widziałam odkąd przyjechałam. Nawet pani Nite.
-Ja też. A przyjechałam wczoraj. Opuszczony kampus jest naprawdę przerażający. - wzdrygnęła się. - Ale ponoć ma się u nas pojawić ktoś mega sławny i ważny. - dokończyła konspiracyjnym szeptem nachylając się nad stołem.
-Jak myślisz? Kto to może być? Któryś z Jonasów, Miley Cyrus, Selena Gomez?- zapytałam od niechcenia.
-Nie mam pojęcia ale się dowiem. - uśmiechnęła się przerażająco ukazując zęby. Znałaam ten uśmiech i to nie znaczyło nic dobrego.
Pięć godzin później czyli o 1 w nocy zakradałyśmy się schylone do gabinetu dyrektorki. Z racji tego, że nauczycieli nie było a na kampusie zostałyśmy tylko ja, Melissa i Gretel, drzwi do budynku były otwarte. Całe ubrane na czarno trzymałyśmy się blisko cienia w razie gdyby kucharka się obudziła. Melissa wyjęła z buta mały złoty kluczyk i włożyła go do zamka. Klucz obrócił się z cichym szczęknięciem i drzwi stanęły przed nami otworem. W środku było ciemno i chłodno. Nie było to zimno nieumarłych tylko wpływ tego że gabinet był kamienny a noc chłodnawa. Zapaliłam światło a Melissa podłożyła pod drzwi koszulę.
Przez kilka minut przeglądałyśmy wszystkie możliwe szuflady i teczki. Przewracałyśmy kartki i zaglądałyśmy do książek.
-Już pierwszego dnia włamujemy się do gabinetu dyrektora. Co jeszcze?- skomentowałam po piętnastu minutach.
-To dopiero początek. Tu nic nie ma. - stwierdziła blondynka zamykając ostatnią teczkę. Dłonią zaczesała grzywkę do tyłu głowy i westchnęła zirytowana, odkładając metryki na miejsce. Gdy wszystko było schowane wyszłyśmy z gabinetu. Gdy zamykałyśmy drzwi usłyszałyśmy stłumione głosy. Melissa szybko schowała kluczyk w skarpetkę i odbiegłyśmy pod schody. Otworzyłam szybko drewniane drzwi składziku na miotły i wpuściłam przyjaciółkę.
Przez szpary zobaczyłam dwie zbliżające się sylwetki a już po chwili rozpoznałam głosy i poszczególne słowa.
-Clarisso... musimy... wiesz przecież...- powiedziała Pani Nite.
-Tak... nie rozumiem.. po co... bezsensowne..- wzburzony głos Clarissy odbił się echem od ścian. Po minucie obie zniknęły za drzwiami gabinetu. Odczekałyśmy jeszcze chwilę i wyszłyśmy spokojnie ze schowka. Gdy znalazłyśmy się na podwórku, pędem wróciłyśmy do internatu. Gdy stanęłyśmy na korytarzu na czwartym piętrze wybuchnęłyśmy śmiechem, który rozniósł się po całym budynku.
Łapiąc się za brzuch otworzyłam drzwi do swojego pokoju i pomachałam Melissie, stojącej już przy swoich drzwiach.
W pokoju padłam na łóżko i odchyliłam głowę tak aby móc patrzeć na czarne niebo usiane błyszczącymi gwiazdami. Zimne powietrze owiewało mi twarz, kiedy stanęłam w oknie i wspinałam się na dach. Oparłam się bokiem o komin z czarnej cegły i patrzyłam na nieruchomy las. Gdybym się odwróciła, miałabym przed sobą internat chłopaków. Przypadkiem stanęłam na obluzowanej dachówce, która stoczyła się po dachu i roztrzaskała na ziemi. Nie pamiętam, żeby tu były luźne dachówki ale może tą przeoczyłam. Zamknęłam oczy i zaczęłam wdychać nocne powietrze. Moje ciemne włosy wiatr zwiewał do tyłu i teraz trzepotały delikatnie jak flaga na wietrze. Nagle poczułam podmuch zimnego, tężejącego wiatru. Nieumarły był niedaleko. Nie mogłam być na dachu. Ostrożnie podciągnęłam się na gzyms i stopami odszukałam głowę gargulca. Stanęłam na jego rozłożonych skrzydłach i zsunęłam się po nim na parapet mojego okna. Nie lubiłam chodzić tą drogą, wolałam wracać tak jak przyszłam ale gargulce na około dachu były na tyle duże, że jakby kucnąć to zakrywają mnie całą. Zamknęłam szczelnie okno i okryłam się prześcieradłem. Było za gorąco na kołdrę, nawet jak na Anglię.
***
 -Oszalałaś. - stwierdził David patrząc na Melissę i przegryzając tost. Cassie, David i Peter przyjechali rano. Akurat na późne śniadanie. Ja i Melissa zjadłyśmy dwie godziny temu sałatkę owocową więc teraz po prostu opowiadałyśmy o tym co wczoraj zrobiłyśmy.
-Wcale, że nie! - naburmuszyła się i osunęła na krześle, zaplatając nogi w kostkach.
-Tak samo jak rok temu kiedy była przekonana że Clarissa ma romans z panem Montxem. - dodała Cassie przerywając picie wody. Cass była niska, miała białe, długie do talii włosy i ubierała się w stylu pastel goth.
-Ale co się okazało? Pan Montx był gejem! I w dodatku leciał na tego ucznia, też homo co teraz wyszedł ze szkoły. - powiedziała Mel dumnie. Peter pokręcił tylko głową z pobłażliwym uśmiechem i wrócił do skubania widelcem w sałatce.
-Dobra, ludzie. Koniec i szaleństwie Melissy. Powiedzcie mi lepiej co zamierzamy przez ten tydzień robić? - zapytałam unosząc brew. David zatarł ręce.
-Coś wymyślimy. Na pewno. - zaśmiał się złowieszczo i w tym momencie w drzwiach stanęła pani Nite. Zrobiła zdziwioną minę i powoli, z rękami przed sobą wycofała się do korytarza na co wybuchłam śmiechem. Położyłam głowę na blacie stolika i dalej się śmiałam. Peter podrapał się po głowie i spojrzał na Davida.
-Cokolwiek wymyślisz, nie zostawiaj mnie z nią samego.
***
Spojrzałam na zegar i uśmiechnęłam się. Wybiła 2 w nocy. Narzuciłam na siebie białą, prawie przezroczystą koszulę i wzięłam do ręki torbę z rzeczami i łopatą. Usłyszałam dwa puknięcia w ścianę i wypadłam z pokoju. Na korytarzu dołączyła do mnie Mel. Zbiegłyśmy pędem ze schodów. Chwyciłam w biegu za rękę Cassie i pociągnęłam ją za sobą. Śmiejąc się przecięłyśmy trawnik i wpadłyśmy w cień drzew, gdzie czekali już chłopaki. Trzymając kurczowo swoje torby przeskoczyliśmy nad małym strumykiem i dalej w górę. Po 30 minutach ukazało nam się znajome miejsce. Rzuciliśmy swoje rzeczy na skarpę i zdjęliśmy w pośpiechu ciuchy. Ja, Melissa i Cassie złapałyśmy się za ręce i z rozbiegu skoczyłyśmy 10 metrów w dół. Wypłynęłam na powierzchnię ocierając oczy z wody. Mokre włosy przylepiły mi się do pleców i twarzy. Usłyszałam plusk wody po obu moich stronach - chłopaki skoczyli. W tafli wody odbijała się wielka podobizna księżyca w pełni. Podpłynęłam na sam środek jego tarczy odbitej w wodzie i uniosłam głowę do nieba. Zmarszczyłam nos i szeroko otwartymi oczami patrzyłam na złotą kulę. Przegryzłam wargę i po chwili namysłu zanurzyłam się. Kiedy już moja głowa z powrotem znalazła się nad wodą śmiech przyjaciół był jakby tłumiony przez odgłosy studni w moich uszach. Wytrzepałam wodę z uszu i na plecach podpłynęłam brzegu do przyjaciół. David uniósł mnie ponad wodę i posadził sobie na ramionach. Odchyliłam się do tyłu i złapałam go rękami w pasie a on trzymał moje kolana. Puścił moje nogi, zrobiłam wpół gwiazdę w efekcie czego on przefikołkował nade mną i oboje wylądowaliśmy na głębokiej wodzie. Na treningach w tamtym roku tworzyliśmy parę i dalej lubiliśmy czasami wykorzystywać tricki z cyklu "jak wykiwać wroga", żeby się zwyczajnie powygłupiać. Mokra blond grzywka Davida przylepiła się mu do czoła zasłaniając pole widzenia. Odgarnęłam mu ją i wyszłam na brzeg. Położyłam się na nagrzanym, płaskim kamieniu obok Cassie i podparłam na łokciach. Peter i Melissa zajęli się rozkładaniem materacy w skalnej jaskini, za ukrytym przejściem. Byliśmy poza kampusem więc chociaż tak mogliśmy się zabezpieczyć przed nieumarłymi. Zasnęłam na kamieniu a to co poczułam ostatnie, to było uchwyt silnych rąk kiedy David przenosił mnie na materac.
*********************
Blogger poprzestawiał mi myślniki i całą resztę ale jednak to naprawiłam, osoby czytające to przed poprawkami bardzo przepraszam :(